Gdy pod koniec mają 1957 roku podjąłem pracę w Miejskim
Zarządzie Handlu – agendzie Prezydium MRN (późniejszy Wydział Handlu), w gmachu
głównym tej samorządowej instytucji, na podeście II piętra znajdowało się
dziwne „stanowisko pracy”. Na podeście tym, przy ścianie znajdowała się solidna
ława, przy niej znajdował się stół, a przy nim z kolei zasiadał przez kilka
godzin dziennie, starszy mężczyzna. Jak poinformowały mnie nowicjusza
koleżanki, był to emerytowany, przedwojenny urzędnik magistratu, który dorabiał
sobie do skromnej emerytury, pisaniem podań, odwołań itp. dokumentów. Jego
stolik był zwykle oblężony, co świadczyło o zapotrzebowaniu na świadczone przez
niego usługi. Człowiek ten pracował zwykle kilka godzin dziennie, po czym
zwijał swój „kram”, czyli chował kałamarz z atramentem, obsadkę ze stalówką i
pozostałe arkusze podaniowego papieru i znikał...
Jakie było jego nazwisko, kto zezwolił mu na tę działalność,
jakie stanowisko zajmował w gdyńskim magistracie, nigdy nie ustaliłem, bowiem w
owym czasie sprawy te mnie zwyczajnie nie interesowały.
Dopiero z czasem, gdy już okrzepłem w nowym miejscu pracy,
gdy już spokojnie zacząłem się rozglądać po otoczeniu, spostrzegłem, że w
Prezydium poza owym staruszkiem chłturzącym na korytarzu, pracuje tu kilka osób
wywodzących się z przedwojennej kadry urzędniczej. Osoby te cechowała powaga z
jaką wykonywali swoje obowiązki, rodzaj dystansu do załatwianych spraw,
skromność i poważanie dla petenta. To były wspólne ich cechy.
Z wojennej pożogi ocalało ich zaledwie kilku. Innych
rozproszyła wojna, zginęli w Piaśnicy i Stutthofie, bądź też
„przekwalifikowali” się i do urzędniczej pracy już nie powrócili.
Ze starej urzędniczej kadry poznałem w owym czasie: inż.
Fryderyka Jelenia – geodetę miejskiego, Zygmunta Mroczkiewicza –
Wiceprzewodniczącego Prezydium z ramienia Stronnictwa Demokratycznego, Brunona
Chlebbę – starszego referenta w Wydziale Przemysłu, jednego z niewielu
Kaszubów, którzy pracowali w gdyńskim, przedwojennym Magistracie. Ze starej
gwardii ocalał też i powrócił do swoich obowiązków Stanisław Kowalski –
kierowca, który woził jeszcze Franciszka Sokoła. Komisarz Rządu wspomina S.
Kowalskiego w swojej autobiograficznej książce pt. „Żyłem Gdynią”, jako tego,
który wywiózł go z otoczonego już przez Niemców miasta, na Kępę Oksywską, drogą
przez Chylonię, a następnie ul. Pucką.
Po wojnie S. Kowalski przez kolejne lata woził kolejnych
Przewodniczących MRN i innych urzędników tej instytucji. Przesiadywał zwykle w
pomieszczeniu portierni (informacji) na parterze gmachu głównego, czekając na
dyspozycje. Po latach odszedł na zasłużoną emeryturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz