Przed wojną, gdy sprowadziliśmy się w 1938 roku do Cisowej,
pewnej niedzieli Ojciec zaprowadził mnie do swojego kolegi zamieszkałego przy
ul. Kartuskiej. Wtedy to spotkały mnie dwie „atrakcje”- w mieszkaniu owego
kolegi jeden pokój zastawiony był klatkami z kolorowymi ptaszkami – to było coś
szokującego. Drugim „wydarzeniem” było obejrzenie przez wysoki, drewniany płot
fabryki Nagórskiego. Była to pierwsza w moim życiu fabryka jaką widziałem. A
widziałem niewiele. Tylko tyle na ile pozwalała mi szpara pomiędzy deskami
płotu. Widziałem wtedy sterty główek kapusty, jakieś beczki i skrzynki, jakieś
szare baraki.
Więcej o tej fabryce opowiedział mi Ojciec, którego znajomi
tam pracowali. Była to jedna z nielicznych fabryczek – przetwórni na terenie
tej dzielnicy i chyba jedyna tej branży w naszym mieście. Poza nią w Chyloni
znajdowała się „Gazolina”, kilka wędzarni przy ul. Puckiej, Rzeźnia Miejska i kilka
zakładów rzemieślniczych, między innymi wytwórnie lin dla potrzeb floty
handlowej, wojennej i dla żeglarzy.
Dopiero w czasie okupacji – w 1943 lub 1944 roku – wraz z
kolegami udało mi się dostać na teren fabryki Nagórskiego, która wtedy nazywała
się „Emmo – Essig Fabrik” i zajmowała się jak poprzednio, przetwórstwem owocowo
– warzywnym – głównie produkcją musztardy, octu oraz wina owocowego. Kiszono tu
też kapustę i ogórki. Kapuściane liście rozdawano bezpłatnie miejscowej
ludności, która używała je jako paszę dla kóz i królików. Temu też celowi
służyły nasze wyprawy do tej przetwórni, bowiem prawie wszyscy na naszym
przedmieściu hodowali króliki.
Gotowe wyroby z tej przetwórni znajdowały się w miejscowych
sklepach. Pamiętam, że w sklepie Augustyna Potrykusa (sklep prowadzący sprzedaż
dla Polaków), na ladzie stały blaszane wiaderka z „marmoladą”, czyli z mazią z
rozgotowanej brukwi, musztardy luzem, pikli ogórkowych w zalewie z octu.
Kiszoną kapustę sprzedawano z beczki, a ocet był w butelkach. Marmolada była na
kartki, natomiast musztardę można był kupić bez kartek, w dowolnej ilości.
Kupowano więc ową musztardę, która z braku innego smarowidła pociągano kromki
chleba.
Wino tam produkowane do naszego sklepu nie trafiało.
Widocznie było sprzedawane w sklepach dla Niemców. Na przełomie marca i
kwietnia 1945 roku, gdy do Gdyni wkroczyli Rosjanie, okazało się, że w
przetwórni tej były znaczne zapasy wina. Skorzystali z nich zwycięzcy,
natomiast my, cywile przez dłuższy czas objadaliśmy się piklami z ogórków i
musztardą.
Jakie był losy tej przetwórni po wojnie, nie wiem. Zapewne
zakład upaństwowiono. Obecnie na terenie byłej fabryki Nagórskiego mieszczą się
obiekty Gdyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, wybudowane za czasów PRL – u, a po
przetwórni nie pozostał żaden ślad.
Proponuję rzucić okiem na inny blog "gdyński", są tam zdjęcia tej samej fabryczki zrobione prawdopodobnie w latach 70-tych: http://gdywstecz.blox.pl/2011/02/Ocet-po-raz-drugi.html
OdpowiedzUsuńMój dziadek, Witold Popkowski, pracował u Nagórskiego i kierował tą fabryką. Również w czasie okupacji
OdpowiedzUsuń