W moim tekście zamieszczonym w numerze 17 „Rocznika
Gdyńskiego” z 2005 roku, o nim nie wspominam (patrz tekst pt. „Gdyńskie bary,
restauracje i kawiarnie w okresie PRL”), chociaż był niewątpliwą atrakcyjną
„rozrywką” naszej gastronomi w tamtym okresie. Spotkać go można było codziennie
w restauracji „Bałtycka”, przy ówczesnej ul. Szenwalda (dziś jest tu czytelnia
naukowa a ulica nosi nazwę Biskupa Dominika). Był on stałym bywalcem i to oryginalnym, gdzie indziej nie można go
było spotkać. Był mężczyzną około pięćdziesięcioletnim, średniego wzrostu, z
daleko posuniętą łysiną, ubrany był w mundur marynarski, bez dystynkcji. Nigdy
nie widziałem, aby się zataczał, chociaż po ruchach ciała było widać, że jest
pod wpływem alkoholu. Nie udało mi się też ustalić jego nazwiska, a szkoda bo
dziś pisząc po latach te wspomnienia, nazwisko by go jakoś utożsamiało.
Mówiono, że jest pracownikiem szkoły morskiej na Grabówku,
jakimś wykładowcą lub pracownikiem techniczno – administracyjnym. Do lokalu
przychodził już w godzinach popołudniowych, mijał szatnię i szedł prosto do
baru, gdzie wypijał małą wódkę i literatkę wody sodowej, a następnie wdawał się
w rozmowę z bufetową. Rozmowa nie trwała zbyt długo, bowiem wnet lokal się
zapełniał i jakiś znajomy zapraszał naszego bohatera do swojego stolika. Tam
częstowano go kolejnym kieliszkiem, po którym mężczyzna wstawał i rozpoczynał
deklamację. Jego poetycki repertuar sprowadzał się do Mickiewicza, a właściwie
do „Pana Tadeusza”. Przeważnie zaczynał od Inwokacji. Deklamował z werwą,
modulował głos i gestykulował, podkreślając tym wypowiadane słowa. Obecni
słuchali deklamacji w skupieniu i ciszy. Nawet kelnerzy przerywali podawane do
stolików.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz