piątek, 7 czerwca 2013

Plac Grunwaldzki

Czym dla starożytnych Greków agora, tym dla gdynian był przez lata Plac Grunwaldzki. Ba, był czymś więcej niż miejscem spotkań i wieców. Był też, o ile zachodziła taka potrzeba, miejscem odprawiani mszy polowych. Tak było przed wojną i w pierwszych latach po wojnie. Kilkakrotnie uczestniczyłem w tych mszach jako chłopiec, a później harcerz. Msze te miały zawsze swój specyficzny urok i różniły się od tych odprawianych w kościele. Na Placu Grunwaldzkim w mszach uczestniczyli zwykli żołnierze, marynarze lub harcerze. Ołtarz stał zwykle u stóp Kamiennej Góry, na specjalnie przygotowanym podwyższeniu. Muszli koncertowej wtedy jeszcze nie było, natomiast po bokach stały dwie potężne armaty, które później trafiły do muzeum Marynarki Wojennej przy Bulwarze Szwedzkim.

Poza tym armatami ozdobą ołtarza były flagi narodowe, a niekiedy girlandy z kwiatów. Plac pokrywała w tamtym czasie aż do 1995 roku nawierzchnia z utwardzonego żwiru, którą dopiero później zastąpiła kostka brukowa.

W schyłkowym okresie PRL – u na placu odbywały się różnego rodzaju imprezy. Pamiętam rozgrywany tu mecz bokserski, stoiska cepeliady, stoiska z książkami z okazji „Dni książki i prasy” organizowane w pierwszych dniach mają. Pamiętam też występy zorganizowane w 1988 roku przez Kółko Rolnicze z Małego Kacka, które ogłoszono gdyńskimi dożynkami. Wcześniej, przy jakiś okazjach, ale wtedy była już muszla koncertowa odbywały się tu występy Zespołu Pieśni i Tańca „Dalmor” (był taki zespół i cieszył się dużą popularnością).

W latach 60. ubiegłego wieku, z okazji 1 mają, ustawiono na Placu Grunwaldzkim samochody z parówkami, pieczywem i piwem dla uczestników pochodu i wiecu.

Dziś to już tylko historia...

czwartek, 6 czerwca 2013

Wojskowo – dywersyjna organizacja „Grunwald” na Pomorzu

Dziesięć lat temu, pod koniec stycznia 2003 roku, w Towarzystwie Miłośników Gdyni, wygłosiłem pogadankę na temat wojskowo – dywersyjnej organizacji „Grunwald”. Prelekcja wywołała spore zainteresowanie, czego dowodem była wypełniona po brzegi niewielka salka Towarzystwa, a także dyskusja jaka wywiązała się po jej zakończeniu. Interesująca też była wypowiedź Stefana Brechelki starego gdynianina, który podzielił się z zebranymi swoimi wspomnieniami z czasów okupacji przeżytych w Gdyni. Wspomnienia pana Stefana ubarwiły moją prelekcję i wzbogaciły ją o realia tamtych lat.

Ówczesny odczyt pomimo upływu lat nadal żywo wspominam, a trafiwszy w moim podręcznym archiwum na materiały dotyczące „Grunwaldu”, zdecydowałem się je ponownie zaprezentować na moim blogu, traktując je jako rodzaj historycznej ciekawostki.

Oto co odgrzebałem z moich notatek.

Już na kilka miesięcy przed napaścią Hitlera na nasz kraj, zaobserwować można było narastanie niemieckiej agresji. 4 stycznia 1939 roku dochodzi do spotkania w Berchtesgaden naszego ministra Józefa Becka z Hitlerem i von Ribbentropem. Na spotkaniu tym Hitler ponawia swoje żądania wobec Polski. W dniu 21 marca tegoż roku von Ribbentrop w sposób ultymatywny żądania te powtarza. W dwa dni później Niemcy zajmują Kłajpedę. Nasza Marynarka Wojenna i Oddziały Obrony Wybrzeża postawione zostają w stan gotowości.

Zaistniało realne niebezpieczeństwo zajęcia Gdańska i Wybrzeża przez niemieckie oddziały. W tej sytuacji dochodzi do parafowania układu polsko – brytyjskiego, określającego warunki pomocy brytyjskiej dla Polski, w przypadku hitlerowskiej napaści (5 kwietnia 1939 roku). Tymczasem Hitler ponawia swoje żądania terytorialne.

Ripostą z naszej strony jest wystąpienie ministra Becka w Sejmie, gdzie padają historyczne słowa Becka: „(...) My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna, tą rzeczą jest honor (...)”.

w tej sytuacji wybuch wojny jest już tylko kwestią czasu. Po rozmowach polsko – brytyjskich i polsko – francuskich wiadomo już, że na Bałtyku będziemy w walce osamotnieni. Rodzi się też i dojrzewa ostateczna koncepcja obrony Wybrzeża według której główny ciężar spocznie na Rejonie Umocniony Hel. Jasnym staje się też, że Pomorze z racji swojego położenia geograficznego pomiędzy Rzeszą a Prusami Wschodnimi będzie trudne do obrony.

W tym momencie, a jest maj 1939 roku, rodzi się myśl, aby w przypadku utraty Pomorza pozostawić na jego terenach oddziały dywersyjne, które nękały by wroga. Przewidywano akcję sabotażową, dywersyjną i dezorganizację zaplecza. Rozważając różne opcje zdecydowano się na rodzaj „partyzantki miejskiej”. Działalność tę prowadzić mieli ludzie pozostawieni w terenie, oficerowie i podoficerowie WP, często rezerwiści znający teren, miejscowe warunki, obyczaje itp. co miało ułatwić im taką działalność, łącznie z ewentualną działalnością szpiegowską. Tak zrodziła się idea „Grunwaldu”.

Ponieważ czas naglił, do działań organizacyjnych przystąpiono niezwłocznie. Wytypowano kandydatów do tej konspiracyjnej działalności spośród urzędników, nauczycieli, listonoszy, kolejarzy. Organizatorem tych działań był II Oddział Sztabu Generalnego WP, w którego gestii leżał wywiad i kontrwywiad. Osoby wytypowane objęto specjalnym szkoleniem, po którym kursanci zostali zaprzysiężeni. Wszystkie te działania były objęte głęboką tajemnicą. Potem, osoby te wyposażono w broń, materiały wybuchowe, szyfry, instrukcje, kontakty i hasła. Na naszym terenie szkoleniem tych kadr zajął się gdyński sztab Marynarki Wojennej. Wzmiankę o tym znaleźć można w „Roczniku Gdyńskim” nr 5, gdzie jest tekst B. Chrzanowskiego i A. Gąsiorowskiego pt. „Konspiracja gdyńska 1939 – 1945”, w którym czytamy: „W zasadzie nadal brak jest najdrobniejszych nawet danych o koncepcjach wysuwanych w tym zakresie przed wrześniem 1939 roku oraz ich realizacji. Z powojennych relacji wynika tylko, że w 1939 roku przy Dowództwie Floty prowadzony był specjalny kurs, którego uczestników zaprzysięgał osobiście kontradmirał Józef Unrung(...)”.

Jak liczna była wtedy owa tajna formacja, jaki był jej skład osobowy dziś nie sposób precyzyjnie ustalić. Fakt ten świadczy o skuteczności tej konspiracji bardzo pozytywnie, a także o tym, że dokumentacja z tego zakresu została skutecznie i we właściwym czasie zniszczona.

Istnieje przypuszczać, że jednym z zaprzysiężonych oficerów „Grunwaldu” był późniejszy twórca i komendant „Gryfa Kaszubskiego” porucznik rezerwy Józef Dambek. Wspomina o tym K. Ciechanowski w swojej książce pt. „Ruch oporu na Pomorzu Gdański 1939 – 1945”.

Odnośnie późniejszych wojennych losów „Grunwaldu” sporo informacji znajdziemy w zbiorowym dziele pt. „Toruń dawny i dzisiejszy” pod redakcją Mariana Biskupa. Tam w rozdziale autorstwa J. Szeligi pt. „W okresie okupacji hitlerowskiej 1939 – 45” informacje, które w skrócie niżej przytaczam. Otóż w październiku 1939 roku major Juliusz Cyrklewicz dokonał reorganizacji „Grunwaldu”. Kim był ten major i z czyjego polecenia działał, autor opracowania nie podaje. Można jedynie przypuszczać, że był on oficerem byłej „dwójki”, a może nawet twórcą „Grunwaldu” przed wojną. W 1940 roku część kierownictwa „Grunwaldu” przeniosła się do Warszawy. Jaki był cel tych przenosin i na czyje polecenie je przeprowadzono nie wiadomo. Wiadomo, że do Warszawy przeniósł się także major Cyrklewicz.

Według J. Szeligi zorganizowana struktura „Grunwaldu” obejmowała trzy piony: wojskowy, administracji cywilnej oraz wywiadu. W rejonie Torunia, a więc w rejonie dawnej siedziby władz województwa pomorskiego 'grunwald liczył około 250 osób. Poza swoją działalnością dywersyjno - wojskowa świadczył też pomoc dla polskich rodzin, ewidencjonował hitlerowskie zbrodnie, a nawet wydawał gazetę konspiracyjna „Wolna Polska”. Podobna działalność prowadzona była także w innych regionach Pomorza. Nękany przez hitlerowców „Grunwald” przetrwał do 1943 roku.

Dotknęły go liczne aresztowania. Po tym okresie próby ponownej rewitalizacji „Grunwaldu” podjęte przez kapitana Czesława Majewskiego nie dały rezultatu. Czy tak było rzeczywiście do końca nie wiadomo. Przypuszczać można, że członkowie „Grunwaldu” zasilili inne struktury podziemne działające w okupowanej Polsce, zarówno na Pomorzu, jak też w Generalnej Guberni.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Najdłuższa reglamentacja z czasów PRL

Gdyby dzisiaj zapytać przeciętnego Kowalskiego o reglamentację towarów w nieodległych PRL – owskich czasach, każdy wymieni kartki na mięso, niektórzy wspomną o cukrze, palacze wymienią papierosy i wódkę, młodzież z tamtych lat wymieni wyroby czekoladopodobne... i to by było na tyle. Więcej o reglamentacji pisałem tutaj i tutaj

Tymczasem uwadze umknie najdłużej funkcjonująca reglamentacja, trwająca około 40 lat reglamentacja opału. Była ona nad wyraz uciążliwa i odczuwalna, bowiem pomimo zwiększającego się wydobycia węgla w Polsce z powodu jego intensywnego eksportu, ciągle go brakowało zarówno w mieście jak i na wsi. Tam, gdzie w pobliżu znajdowały się kompleksy leśne lub złoża torfu jakoś sobie radzono. Natomiast w innych rejonach kraju opał był na wagę złota. Brak opału odczuwali szczególnie boleśnie mieszkańcy baraków i domków jednorodzinnych. Tam ogrzewano pomieszczenia piecami kaflowymi zadziej był centralne ogrzewanie. Często bywało tak, że ogrzewano tylko jedno pomieszczenie, pozostawiając pozostałe nieogrzane. Zwykle nie ogrzewano sypialni wychodząc z założenia, że pod pierzyną jest wystarczająco ciepło, a w zimnym pomieszczeniu lepiej się śpi.

Gdy w rodzinie były małe dzieci lub osoby starsze obłożnie chore, o taki manipulowaniu ciepłem nie mogło być mowy. Wtedy pozostawały dwie możliwości, prośba o dodatkowy przydział opału składana do Wydziału Handlu miejscowej Rady Narodowej, lub zakup opału od osób które miały tak zwany deputat węglowy czyli na przykład pracownicy PKP. Wystarczyło mieć znajomego kolejarz i odpowiednią ilość pieniędzy i z opałem nie było problemu.

Wszystkie te problemy opałowe brały się z niskich stosunkowo, rocznych przydziałów opału dla poszczególnych rodzin. Podstawą przydziału węgla lub koksu był przydział na mieszkanie otrzymywany z Wydziału Lokalowego zwanego potocznie kwaterunkiem. Dokument ten określał powierzchnię zamieszkiwanego lokalu, a to było podstawą naliczonych norm opału. W naliczaniu tym uwzględniano opał dla celów kuchennych i grzewczych, a w zależności od urządzeń grzewczych przydzielano węgiel lub koks. Każde indywidualne gospodarstwo domowe miało swoją kartotekę w składzie opałowym, do którego było na stałe przywiązane. W budynkach o wielu kondygnacjach ogrzewanych centralnie przydział opału dotyczył wyłącznie opału dla tzw. potrzeb bytowych, czyli na trzon kuchenny o ile nie gotowano na gazie.

W przypadku, gdy przydział opału był znaczny, skład opałowy dzielił go na dwie raty, wiosenną i jesienną. W Gdyni były cztery składy opałowe podległe Okręgowemu Przedsiębiorstwu Handlu Opałem i Materiałami Budowlanymi. Dyrekcja tego OPHOiM mieściła się w Oliwie i obejmowała tereny miejskie naszego województwa, tereny wiejskie zaopatrywane były przez Spółdzielnię Wiejska „Samopomoc Chłopska” i funkcjonowały na nieco innych zasadach. Przydziały opału dla wsi były między innymi uzależnione od obowiązkowych dostaw produktów rolnych.

A wracając do gdyńskich spraw, to składy opałowe znajdowały się:
  • dla Śródmieścia przy ul. Jana z Kolna
  • dla Oksywia i Obłuża na pograniczu tych osiedli
  • dla Orłowa, Dużego i Małego Kacka, w Orłowie przy ekspedycji PKP
  • dla Grabówka, Chyloni, Cisowej, Demptowa i Meksyku, na Grabówku naprzeciw Akademii Morskiej
W pierwszym okresie dowozem opału do klientów zajmowali się prywatni wozacy, później OPHOiM zorganizowało własny transport samochodowy.

sobota, 1 czerwca 2013

Co to był FOM?

Na tak postawione pytanie, dziś tylko nieliczni Polacy potrafiliby odpowiedzieć. Tymczasem przed wojną FOM czyli Fundusz Obrony Morskiej był dobrze znany w całej Polsce i wraz z Ligą Morską i Kolonialną przyniósł liczące się korzyści dla morskich spraw naszego kraju, głównie w zakresie obronności. FOM działał jako agenda LMiK i chociaż jego działalność sprowadzała się głównie do spraw finansowych, walnie przyczynił się do propagowania, zgodnie z nazwą, spraw obronnych na morzu i Wybrzeżu.

Odzyskawszy niepodległość, a wraz z nią dostęp do morza, do spraw morskich startowaliśmy od zera. Liczyła się każda złotówka, tym bardziej gdy w ślad za nią szło zainteresowanie społeczeństwa sprawami polskiego morza.

Już w styczniu 1920 roku powiatowy sejmik położonej nad Narwią Łomży podjął uchwałę w sprawie przeznaczenia pewnej kwoty na Fundusz Narodowy, na stworzenie polskiej floty wojennej i handlowej. Wezwano też inne powiaty w kraju o przyłączenie się do tej akcji. To był początek...

W tym samym roku Uchwałą Sejmową utworzono Komitet Floty Narodowej, który zainicjował zbiórkę pieniędzy na rzecz budowy „Okrętu Dzieci Polskich”. Jego działalność przekreśliła szalejąca w tym czasie inflacja.

W 1927 roku Sejm rewitalizował KFN, a jego kierownictwo objęte przez gen. Mariusza Zaruskiego dawało gwarancję powodzenia akcji. Zaowocowało to zrodzeniem szeregu inicjatyw społecznych w różnych miastach i środowiskach zawodowych. Między innymi powstał komitet, który za cel postawił sobie budowę pierwszego okrętu podwodnego. Na ten cel opodatkowała się kadra oficerska i podoficerska Wojska Polskiego. Zainicjowało to zbiórkę pieniędzy na zakup statku szkolnego dla potrzeb Marynarki Wojennej. Z inicjatywy tej zrodził się statek szkolny „Iskra”, a nieco później kuter pilotowy „Junak”.

W 1930 roku zintensyfikowano działania na rzecz zbiórki funduszy na budowę okrętu podwodnego. Była to riposta na niemieckie roszczenia terytorialne dotyczące Pomorza. Równocześnie w społeczeństwie narastało niezadowolenie z powodu marnotrawienia zbieranych funduszy (między innymi część środków przeznaczona była na cele administracyjne KFN). Doprowadziło to do rozwiązania przez Sejm tego Komitetu 10 marca 1932 roku, i utworzenia FOM. Koszty administracyjne tej struktury przejęła na siebie LMiK, której V Walny Zjazd odbył się w Gdyni w 1933 roku. Na Zjeździe tym zdecydowano też, że 10% składek członkowskich LMiK przeznaczone będzie na FOM. Właściwa zbiórka na FOM rozpoczęła się z dniem 1 lutego 1934 roku. Wtedy też zdecydowano, że jedyną organizacją uprawnioną do takich zbiórek będzie FOM. Fundusz ten wzmógł też działalność propagandową w sprawie Marynarki Wojennej. Do końca 1934 roku zebrano na FOM ponad 1 mln złotych. Na tym poziomie również w następnych latach kształtowały się zebrane kwoty. Gdy w 1936 roku utworzono FON czyli Fundusz Obrony Narodowej, wpływy na FOM nieco zmalały, pomimo tego już rok wcześniej osiągnięte wpływy pozwoliły na złożenie zamówienia na budowę okrętu podwodnego w Holandii (był to nasz przyszły ORP „Orzeł”), a w 1937 roku FOM przekazał na ten cel łącznie 5,7 mln zł.

Aby zwiększyć efektywność zbiórki na FOM, na VII Walnym Zjeździe LMiK zwiększono oprocentowanie składki członkowskiej z 10 do 12,5%. Teraz zaczęto zbierać środki na budowę ścigaczy dla PMW.

Do dnia 1 lipca 1939 roku FOM zgromadził na swoim koncie łącznie ponad 10 mln zł. Jak wiadomo w momencie wybuchu wojny ze środków FOM gotowe były dwa ścigacze i ORP „Orzeł”, o którego tragicznych losach powszechnie wiadomo.