piątek, 8 listopada 2013

Verdunklung i verneblung

Ile razy wspominam moje wojenne dzieciństwo, zawsze pojawiają się w mojej pamięci dwa niemieckie słowa – verdunklung i verneblung. Kojarzą mi się one z lotniczymi nalotami, obawą przed bombami i zniszczeniem. Powojenne pokolenie gdynian często tych słów nie rozumie, są one dla nich tylko dźwiękami, za którymi nie kryje się głębsza treść, nie mówiąc już o towarzyszącym tym słowom obawach.

Obydwa słowa, o których tu mowa, wiążą się ściśle z tzw. bierną obroną przeciwlotniczą i pojawiły się w latach wojny. Verdunklung, czyli zaciemnienie wprowadziły we wrześniu 1939 roku jeszcze władze polskie. Nazwa niemiecka pojawiła się oczywiście już później, w pierwszym okresie niemieckiej okupacji. Celem owego zaciemnienia było utrudnianie lotnictwu odnalezienia naziemnego celu w czasie nocnego nalotu. W pierwszym okresie wprowadzonego zaciemnienia istniał obowiązek zasłaniania okien w pomieszczeniach, w których po zmroku korzystano z oświetlenia. W późniejszym okresie zaciemnieniem objęto także latarnie uliczne, reflektory samochodów, a nawet rowerów. Na wszelkiego rodzaju lampach zakładano „blendy”, pozostawiając jedynie wąskie szczeliny przez które sączyły się wąskie wiązki światła. Na dodatek, w czasie nocnych nalotów na miasto, wygaszano uliczne latarnie. Zaciemnienie mieszkań uzyskiwano poprzez wprowadzenie czarnych, papierowych rolet, które w ciągu dnia zwijano. Wieczorem, przed zapaleniem światła w pomieszczeniu należało rozwinąć owe papierowe rolety, sprawdzić ich szczelność i dopiero wtedy zapalić światło. Nieprawidłowości w tym zakresie były kontrolowane przez policję i partyjnych funkcjonariuszy. Wydobywające się z pomieszczenia światło mogło być poczytane jako sabotaż i surowo karane, nawet wysłaniem do obozu koncentracyjnego. Zwykle jednak kończyło się na pouczeniu i mandacie.

W późniejszym okresie wojny, gdy Gdynia znalazła się w zasięgu alianckiego lotnictwa, Niemcy zwiększyli swoją obronę przeciwlotniczą. Poza zwiększeniem ilości dział przeciwlotniczych i włączeniu do systemu obrony okrętów na stałe lub okresowo stacjonujących w porcie, które z reguły dysponowały silnym uzbrojeniem, w ramach obrony biernej wprowadzono verneblung czyli zamglenie. Czynność tę powierzono żołnierzom włoskim (IV batalionu włoskiego), który rozmieszczono w różnych punktach miasta i portu.

Niewielkie grupy tych żołnierzy rozmieszczono w specjalnych barakach zlokalizowanych od Chyloni do Redłowa, włącznie z portem i Oksywiem, Obłużem i Babimi Dołami. Na tym terenie ustawiono odpowiednie metalowe beczki z chemikaliami, które pod ciśnieniem były z tych beczek uwalniane. Mieszanka chemiczna wytwarzała żrącą mgłę, o siwo – żółtym zabarwieniu, roznoszoną przez wiatr po najbliższej okolicy. Otwieraniem i zamykaniem zaworów tych beczek, oraz ich konserwacja zajmowali się Włosi. Skuteczność tych zamgleń zależała w dużym stopniu od temperatury powietrza i siły wiatru, a także od wczesnego uruchomienia tych urządzeń. Sądząc po skuteczności bombardowań, głównie na terenie portu i stoczni (patrz efekty nalotów z 9 października 1943 roku i 18 grudnia 1944 roku) zamglenie to na niewiele się zdało.

środa, 6 listopada 2013

Tragiczny początek

„Dziennik Gdyński” z dnia 10 października 1931 roku, na pierwszej stronie donosił o tragicznej katastrofie w naszym mieście. Pod zdjęciem zrujnowanego budynku nieco przesadzona informacja: „4 piętrowy gmach ZUPU wskutek eksplozji gazu zawalił się w gruzy”. Dokładnej ilości ofiar tragedii, a nawet adresu kamienicy w notatce nie podano. Miał go zastąpić skrót właściciela budynku, owe tajemnicze litery ZUPU, które oznaczają Zakład Ubezpieczeń Pracowników Umysłowych. Budynek, o którym tu mowa znajduje się na rogu ul. Bema i Alei Piłsudskiego. Po remoncie stoi do dziś, a na parterze mieści się znany i lubiany „Anker”.

Tragedia spowodowała śmierć 13 osób, 7 poniosło ciężkie rany, a zniszczonych zostało 14 mieszkań. Katastrofa miała miejsce w kilka godzin po podłączeniu budynku do sieci gazowniczej, którą w tym dniu uruchomiła Gdyńska Gazownia.

Gazownia ta zwana przez mieszkańców „Gazoliną” mieściła się przy ul. Chylońskiej róg ul. Puckiej. Obiekt należał do Spółki Akcyjnej „Gazolina” we Lwowie, która wcześniej wygrała przetarg i w bardzo krótkim czasie, od czerwca 1930 roku do października 1931 roku, wybudowały i uruchomiły swoją działalność przyjmując oficjalną nazwę „Zakład Gazowy, Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością w Gdyni”.

W pierwszych latach zapotrzebowania mieszkańców Gdyni na wytwarzany tam gaz było stosunkowo niewielkie. Jak podaje Pan Wapiński w „Dziejach Gdyni”, w roku 1937 Gazownia doprowadzała gaz do 1061 odbiorców.

Poza gazem wytwarzano tu, jako produkt uboczny koks pogazowy, z którego korzystały te obiekty, które dysponowały własnymi kotłowniami (szpital, niektóre szkoły). Nadwyżkę gazu gromadzono w dwóch zbiornikach zlokalizowanych na terenie gazowni, w pobliżu ul. Puckiej. Były to duże stalowe pojemniki wysokie na kilka metrów i znacznej średnicy. Cały teren „Gazoliny” był ogrodzony betonowym płotem, przy którym w czasie wojny, od strony ul. Chylońskiej ustawiono beczki ze sztuczną mgłą.

Kilka lat po wojnie, gazownię jako zakład produkcyjny zlikwidowano, a na jej terenie prowadzono napełnianie i sprzedaż gazu butlowego, który w latach PRL – u cieszył się dużym wzięciem, szczególnie butle tzw. turystyczne, do punktu napełniania tych butli stała zawsze kilkunastometrowa kolejka chętnych.

Po działalności „Gazoliny” na terenie bliżej dworca kolejowego w Chyloni, pozostał pretensjonalny pałac, w którym mieszkał wcześniej dyrektor gazowni z rodziną.




poniedziałek, 4 listopada 2013

Dwie sąsiadujące gdyńskie dzielnice

Chylonia i Cisowa to najbardziej na północ wysunięte dzielnice Gdyni. Tak jest od lat 30 – tych ubiegłego wieku, gdy w 1930 roku Chylonię, a w 1935 roku Cisowę włączono do obszaru naszego miasta. Pomimo tego formalnego miejskiego statusu obydwie dzielnice, a szczególnie Cisowa, jeszcze przez długie lata nadal nie zatraciły swojego wiejskiego oblicza. Tu nadal zabudowania miały wiejski charakter, ulicami toczyły się furmanki, a w czasie żniw wozy drabiniaste wypełnione snopami żyta. Tu też często chodnikami pędzono na pastwiska krowy.

Zasadniczy przełom w tym wizerunku obu osiedli nastąpił „za Gierka”, gdy Chylonię i Cisowę odcięto ul. Morską biegnącą przez dotąd uprawne pola, od Grabówka aż po Janowo. Wtedy też przy tej dwupasmowej jezdni pojawiły się wieżowce mieszkalne i towarzyszące im pawilony handlowo – usługowe. Ulica Morska spięła obie dzielnice i tylko dawni mieszkańcy rozróżniają dziś umowną granicę między tymi osiedlami. Wcześniej za taką granicę uznawano ul. Kartuską, chociaż była to sprawa wątpliwa, bowiem często Lipowy Dwór zaliczano do Chyloni. Tak samo jak do Chyloni zaliczano oficjalnie dworzec kolejowy i urząd pocztowy. Obydwie te instytucje służyły co prawda mieszkańcom obu dzielnic, czemu sprzyjało ich położenie, ale formalnie zaliczano je do Chyloni.

Wcześniej, przed setkami lat, u zarania tych wsi, ich położenie sprawiało, że granice te były bardziej wyraziste. Stara Chylonia koncentrowała się w rejonie ul. Wiejskiej, Młyńskiej i św. Mikołaja, zaś stara Cisowa, to rejon ul. Pszenicznej i Zbożowej, czyli rejon zbliżony do granic Ćmirowa.

Obydwie wsie powstały w XIII wieku, z tamtego bowiem czasu pochodzą najwcześniejsze zapisy w zachowanych dokumentach. Kilkadziesiąt lat później wiadomo już, że około 1400 roku (czas bitwy pod Grunwaldem) Chylonia liczyła 25 łanów ( 1 łan około 16 ha), a Cisowa 18 łanów. Uprzywilejowani sołtysi obu wsi mieli w czasie wojny obowiązek stawić się konno na wojenną wyprawę. Po Pokoju Toruński w 1466 roku, Chylonia wraz z Redłowem i Cisową przeszła na własność polskiego króla, który wydzierżawił te ziemie miejscowej szlachcie. Płacony czynsz wynosił ½ grzywny od łana. Czynsz ten był zróżnicowany, i tak młynarz  płacił aż 1,5 grzywny, a karczmarz 2 grzywny. Jak zdołano ustalić w Chyloni było 15 gospodarstw, a w Cisowej 9, przyjmując, że przeciętne gospodarstwo liczyło 2 łany.

Na przełomie XV i XVI wieku omawiane wsie należały do rodziny Krokowskich. Jeden z Krokowskich był dworzaninem króla Jana Olbrachta.


W XIX wieku Prusacy w obu wsiach zaprowadzili swoje porządki. Większość instytucji zlokalizowana była w Chyloni. Tam znajdował się kościół i cmentarz, tu był młyn, posterunek policji, urząd pocztowy i od 1870 roku dworzec kolejowy. Dopiero w 1947 roku Cisowa uzyskała placówkę, której w Chyloni brakowało, mianowicie szkołę średnią ogólnokształcącą, do której uczęszczała młodzież z obu dzielnic. Już wcześniej, bo w latach 30 tych ubiegłego wieku, Cisowa usamodzielniła się od Chyloni pod względem kościelnym. Wtedy to ustanowiono w Cisowej oddzielną parafię, wybudowano kościół i uruchomiono cmentarz.

sobota, 2 listopada 2013

Nowa Gdynia – gdzie to jest?

W czasie moich licznych gdyńskich lektur natrafiłem przypadkiem na nazwę Nowa Gdynia z kontekstu wynikało, że ten fragment Gdyni znajduje się gdzieś w rejonie Grabówka. To, że „stara” Gdynia, to znaczy lokalizacja wsi Gdynia jest powszechnie znana, nazwa Nowej Gdyni mnie zaintrygowała. Podjąłem więc poszukiwania w moim podręcznym księgozbiorze, w przekonaniu, że uda mi się ową dziwną nazwę rozszyfrować.

Poszukiwania zacząłem od tekstów Bohdana Ostrowskiego, których cykl pt. „Dzielnice Gdyni” znajduje się w kolejnych „Rocznikach Gdyńskich”. Przewertowałem uważnie opracowanie tego Autora w „Roczniku Gdyńskim” nr 7 dotyczące Grabówka i kolejny nr 8, w którym jest sporo wiadomości o Chyloni, tej historycznej i obecnej. Niestety śladu Nowej Gdyni nie znalazłem.

Sięgnąłem więc po „Bedeker Gdyński” Małkowskiego, w przekonaniu, że Autor ten urodzony na Grabówku i znający tę dzielnicę nie pominie milczeniem sprawy Nowej Gdyni. Zgodnie z przewidywaniami na stronie 85, gdzie jest hasło „Grabówek” natrafiłem na interesujący mnie fragment: „... nie ma wątpliwości co do linii przebiegu granicy (Grabówka moje stwierdzenie) z Chylonią. Była nią dzisiejsza ul. Kalksztajnów i jej przedłużenie zarówno w stronę Wysoczyzny Gdyńskiej, jak i w stronę Pradoliny Kaszubskiej, czyli ówczesnych Chylońskich Błot. Powstała tu w XIX wieku, przy gościńcu, w okolicy mleczarni „Kosakowo” osada otrzymała nazwę Nowej Gdyni (na mapach pruskich z tamtych lat Neu Gdingen)”.

W tej wersji położenie Nowej Gdyni wydało mi się mało dokładne, bowiem od ul. Mireckiego (tu była mleczarnia) do Chyloni odległość jest zbyt wielka około 1200 metrów, aby mówić o granicy pomiędzy Grabówkiem a Chylonią. Sięgnąłem więc do mapy von Schrottera z 1796 – 1802 roku, lecz nazwy Nowa Gdynia tam nie znalazłem. W rejonie południka 36, który przecina tu teren obecnej Gdyni znalazłem nazwę Krug Grabowko czyli karczma Grabówek, dalej w kierunku Chyloni po lewej stronie Szosy Gdańskiej nazwa Bernorde (to dzisiejszy rejon Leszczynek), a dalej już Kielau czyli Chylonia. W tej sytuacji można przyjąć prawie z pewnością, że Nowa Gdynia leżała bliżej Chyloni to jest bliżej ul. św. Mikołaja, na terenach na północny – zachód od Estakady Kwiatkowskiego (ul. Opata Hackiego, Ramułta, Dantyszka itd.), aż po ul. Hutniczą.

Moje przypuszczenia potwierdza szkic sytuacyjny z 1918 roku opracowany w Instytucie Geograficznym w Legnicy, a znajdujący się na stronie 62 książki Tomasza Rembalskiego pt. „Właściciele wolnego sołectwa i karczmy w Gdyni (1362 – 1928)”.  Tu znajduje się szereg informacji dotyczących Nowej Gdyni. Według tego Autora nazwa Nowa Gdynia pojawiła się po raz pierwszy w Oksywskiej Księdze Chrztów w 1834 roku. Wcześniej, bo w 1830 roku tereny te od niejakiego Michała Kurra nabył Jakub Gruba. Teren liczył ponad 149 morgów, czyli około 35 ha. Grunty orne wchodzące w skład tej posiadłości około 20 ha. Pozostałe grunty to łąki i pastwiska.

Czy na terenie Nowej Gdyni zlokalizowane były także inne gospodarstwa, których nie odnotowano w kościelnych księgach Oksywia, nie wiadomo. A może tak nazwano tylko owo jedno gospodarstwo Grubów. Wiadomo tylko, że rodzina ta posiadała w Gdyni i jej sąsiedztwie także inne grunty i należała do jednej z najbogatszych rodzin kaszubskich w naszym mieście.