Lata rozwoju Gdyni jako miasta spowodowały nie tylko jej
rozwój przestrzenny (sukcesywnie włączenie przyległych wsi), ale także znaczące
zmiany w środowisku naturalnym. Na taki stan rzeczy wpłynął cały splot
czynników – poczynając od rozwoju portu i stoczni, poprzez rozwój niezbędnej
infrastruktury komunalnej, dynamiczny rozwój komunikacji samochodowej i rozwój
sieci dróg, ale też hałasu, spalin i pyłów, nie obojętnych dla zamieszkujących
tu żywych organizmów, zwierząt i ludzi. Nie trzeba być zbyt spostrzegawczym,
aby zmiany te dostrzec. Wystarczy spacer po mieście, po okolicznych lasach i
polach...
W lasach przyległych do miasta już tak masowo nie kwitną konwalie,
a na krzewach jagodowych jest mniej owoców. Z miasta zginęły bociany, a te
jeszcze po wojnie miały tu swoje gniazda. Rano nie usłyszy się skowronka. Te
wyniosły się na dalekie przedmieścia Gdyni. I chociaż od lat mieszkam na
otoczonym przez lasy Witominie, nie pamiętam, aby wiosną dobiegały do mnie
odgłosy kukułki.
Rozpanoszyły się natomiast inne gatunki ptaków, zdziczałe
stada gołębi, zanieczyszczające balkony i chodniki. Rozleniwione mewy, które
korzystają z dokarmiania i żerują na śmietnikach. Gromady natrętnych srok,
które wcześniej w naszym mieście były rzadkością, a plażę zdominowały łabędzie,
permanentnie dokarmiane, i nie odlatujące na południe na okres zimy.
Wyginęły prawie zupełnie wróble, podobno wytrute przez środki
ochrony roślin. Nie widuje się prawie w ogóle jerzyków – konkurujących z
jaskółkami, a i tych jest coraz mniej. Pamiętam czasy, gdy jaskółki były
zwiastunami wiosny, a ich gniazda spotykało się prawie wszędzie przy oknach
podmiejskich chat. Nie widać zupełnie na naszym niebie jastrzębi, które
polowały na gołębie hodowlane na przedmieściach naszego miasta. Nawet szpaków,
złodziei czereśni, jest mniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz