Prowadzona od wielu lat „reforma” oświaty oraz podejmowane w
tym zakresie eksperymenty sprawiły, że dokonałem swoistej retrospektywy mojej
edukacji. Poza domem rodzinnym to szkoły, które ukończyłem miały znaczący wpływ
na moje ukształtowanie. Do szkół uczęszczałem przez 1/6 życia, a korzystałem z
nabytej wiedzy przez pozostałe 5/6. Rachunek jest więc prosty i nie wymaga
dalszych roztrząsań.
Naukę szkolną rozpocząłem w 1940 roku, w niemieckiej szkole
powszechnej jako sześciolatek, a ukończyłem w 1956 roku, jako absolwent WSE w
Sopocie. Po drodze zaliczyłem „ogólniak” uwieńczony maturą.
Przez lata edukacji na wszystkich tych poziomach, spotkałem
się z dziesiątkami nauczycieli. Twarze i nazwiska większości z nich zatarł
czas. Zapamiętałem tylko nielicznych, w większości przypadków jako osoby
wzbudzające negatywne emocje. Do grona tego zaliczam zarówno nauczycieli
niemieckich jak i polskich. W tym miejscu przypomnieć należy, że w szkole
niemieckiej i tuż powojennej, polskiej, panował terror. Kary cielesne były na
porządku dziennym. Uczniowie byli bici po głowie, po rękach i po tyłkach.
Powszechne też były wyzwiska, stawianie do kąta, bądź wyrzucenie z klasy. Stosowane
też były inne szykany, na przykład przepisywanie za karę wyrazu lub zdania, po
kilkadziesiąt razy.
Byli nauczyciele, których uczniowie panicznie się bali. Mogło
to dotyczyć przedmiotu całkiem niewinnego np. robótek ręcznych lub śpiewu.
Nauczyciel – psychopata, z takich zajęć potrafił zrobić koszmar, a godzinę
lekcyjną zamienić w piekło. Nazwiska tych „nauczycieli i wychowawców” pamiętam
do dziś, a nie wymieniam ich tylko przez kurtuazję. Z perspektywy czasu,
nauczycieli tych uważam za osoby przypadkowo wykonując zawód nauczycieli,
dzięki toczącej się wojnie.
Na tym tle byli też nauczyciele „normalni”, osoby lubiące
młodzież, a ulubiony przez siebie przedmiot przekazywali nam w sposób
interesujący. Dysponowali znaczną wiedzą, a jej przekazywanie sprawiało im
przyjemność.
Na pierwszą taką nauczycielkę natknąłem się już w pierwszej
klasie szkoły niemieckiej. Przez pierwsze dwa, trzy lata, uczyła nas Helene
Koswick. Ta skromna i zrównoważona osoba, pochodząca ponoć z Torunia, okazywała ona polskim maluchom wiele serca. Uczyła nas niemieckich literek i słówek,
cierpliwie i przystępnie. Posiłkowała się przy tym obrazkiem, wierszykiem i
piosenką. Opowiadała nam niemieckie bajki i pomimo bariery językowej, nigdy nie
widzieliśmy jej zdenerwowanej. Zapamiętałem Ją jako osobę ciepłą, życzliwą i
jako dobrego człowieka. Zdjęcie naszej klasy z 1942 roku , wraz z tą
nauczycielką, przechowuję w moim albumie do dziś.
Dopiero po paru latach, w 1949 roku, natknąłem się na
kolejnego szlachetnego nauczyciela, wtedy jeszcze studenta Wyższej Szkoły
Pedagogicznej w Gdańsku – Wrzeszczu. Robiąc magisterkę, uczył nas geografii i
biologi. Wszystkie jego lekcje były interesujące, a poza lekcjami nauczyciel
ten wzbudzał w nas zainteresowania z różnych dziedzin. Jako były gdańszczanin,
zapoznał nas z tym miastem. Oprowadzał nas po gdańskich wykopaliskach
archeologicznych, po kościołach, po muzeach. Zorganizował dla nas wycieczkę do
Oliwy – do katedry, do parku i palmiarni. W Sopocie z jego inicjatywy
trafiliśmy do galerii malarskiej w pawilonach BWA. Był człowiekiem renesansu.
Jego zainteresowania był wszechstronne. Był dla nas nauczycielem, wychowawcą i
przyjacielem. Mnie, wtedy 16 – latkowi, podsunął „Historię filozofii”
Tatarkiewicza.
W „Roczniku Gdyńskim” nr 15, znaleźć można notkę biograficzną
doc. dr Jana Winklewskiego z jego podobizną. Na końcu notki jej autor, Stanisław
Rzymowski, podaje tytuły książek i podręczników opracowanych przez Jana
Winklewskiego.
Kolejnego pedagoga przez duże „P” spotkałem na studiach, na
WSE w Sopocie. Lektorat z języka niemieckiego prowadziła tam Matylda hrabina
Ledóchowska. Na Jej lektorat uczęszczałem przez 4 lata, szlifując ten język.
Była osobą zrównoważoną, spokojną i kulturalną. Uczyła nas języka w sposób
niekonwencjonalny. Na lektoratach rozmawialiśmy zwykle tylko po niemiecku.
Śpiewaliśmy niemieckie piosenki, korzystaliśmy przy tym z płyt z osobistej
kolekcji Hrabiny. O tym, że hrabina Ledóchowska jest żoną Antoniego hrabiego
Ledóchowskiego, kapitana żeglugi wielkiej i autora podręczników z zakresu
żeglugi, wiedzieli tylko nieliczni. O zasługach Hrabiny dla naszego kraju w
czasie wojny dowiedziałem się dopiero po latach, z lektury krakowskiego
„Tygodnika Powszechnego”. Jak się okazuje, Hrabina korzystając z rozlicznych
koneksji w sferach europejskiej arystokracji, docierała do otoczenia
hitlerowskich dygnitarzy i ratowała polskich intelektualistów, wyciągając ich z
więzień i obozów.
Hrabina Ledóchowska, starsza od mojej matki tylko o dwa lata,
w czasie studiów mnie wyróżniała. Bywałem w Jej domu, w Sopocie nieopodal Grand
Hotelu. Opowiadała mi o swoich studiach w Wiedniu, jeszcze w czasach Austro – Węgier. Opowiadała o swojej
rodzinie, o niewidomym Ojcu, który stracił wzrok po wypadku w czasie wyścigów
konnych.
Nie było w Niej żadnego zadęcia, żadnego dystansu,
wynikającego z wieku i pozycji społecznej. Ja syn robotnika z gdyńskiego
przedmieścia, czułem się w Jej towarzystwie na pełnym luzie. Taką bowiem aurę i
taki miała sposób bycia ta niezwykła kobieta.
Hrabina miała klasę...
Jak Autor ocenia WSHM/WSE w latach 50?
OdpowiedzUsuńPowszechnie nazywano ją "czerwonym klasztorem" i nie chodzi tu o cegłę w elewacji (nota bene ciemnoczerwoną).
Postaram się napisać jakiś tekst na ten temat. Dziękuję bardzo za inspirację na kolejny post.
UsuńPozdrawiam
W kontekście opinii o WSE mam pytanie do Autora, czy on także należał do PZPR?
OdpowiedzUsuńTak, czy nie?
Nigdy nie należałem do PZPR.
UsuńPanie Michale mam pytanie odnośnie starego zrujnowanego domu na wzgórzu na końcu ulicy owsianej niedaleko przysiołka "babski figiel" (wczoraj dowiedziałem się, że tak się nazywa ten dom/domki po przeczytaniu Pańskiego artykułu).
OdpowiedzUsuńCzy to (znowu zaglądam do Pańskiego artykułu) Pałacyk Malinowskich?? Wiem ze należał do bogatego chłopa Leona Lubnera.
Moje pytanie jest następujące: kiedyś obiła mi się o uszy plotka ze ktoś w tym domu popełnił samobójstwo - powiesił się. Czy może pan coś na ten temat powiedzieć?? Jaka historia wiąże się z tym domem??
Mój adres e-mail to: pawel.matuszewski@o2.pl
Z góry dziękuję za odpowiedz i pozdrawiam.
No to jak było z tym PZPR?
OdpowiedzUsuńOdpisuje w imieniu Ojca nigdy nie należał do PZPR
OdpowiedzUsuńTo pięknie, bo presja na absolwentów WSE była potężna.
OdpowiedzUsuńWielu ulegało...
Należy się prawdziwy szacunek za godność w tych trudnych czasach!