środa, 20 sierpnia 2014

Ostatnie dni niemieckiej okupacji

W Śródmieściu Gdyni, pod koniec wojny, byłem jesienią 1944 roku. Wraz z kolegami z podwórka odwiedziliśmy wtedy kino (późniejszy „Atlantic”). Filmu wtedy oglądanego nie pamiętam, ale zapamiętałem z tego pobytu fragment niemieckiej kroniki filmowej. Pokazywano tam ruiny zniszczonej w czasie powstania Warszawy. Wtedy też dowiedziałem się o powstaniu warszawskim, o którym wcześniej nie miałem pojęcia. Po powrocie do domu, wiadomość tę przekazałem mamie, która podobnie jak ja o wydarzeniu tym nic nie wiedziała...

Mniej więcej w tym samym czasie, a była jesień 1944 roku, przestaliśmy chodzić do szkoły. Nie pamiętam, aby wydano w tej sprawie jakieś zarządzenie. Po prostu do szkoły kierowano kolumny uciekinierów z Prus Wschodnich i Żuław, a dla nas uczniów gmach szkolny stał się niedostępny.

Początkowo uciekinierzy ci budzili nasze zainteresowanie. Z czasem jednak ich obecność spowszedniała, tym bardziej, że zainteresowanie wzbudziły, często pojawiające się kolumny niemieckiego wojska, a następnie pędzonych przez nasze osiedle więźniów. Zarówno uciekinierzy jak więźniowie maszerowali na zachód – kierunek Wejherowo i dalej – be względu na mróz i śnieżne zamiecie.

Pod koniec grudnia, tuż po Bożym Narodzeniu, nocami słychać było dudnienie armat, zwłaszcza gdy wiały wschodnie wiatry. Wnet też w niemieckich gazetach wydawanych w Gdańsku pojawiły się zdjęcia z Malborka i informacje o toczonych tam walkach o tę twierdzę.

Wielkiego nalotu nocnego w dniu 18 grudnia 1944 roku, nie pamiętam, pomimo że był to największy nalot na Gdynię. Atakowano śródmieście, port i stocznię. Pamiętam natomiast świąteczny pobyt mojego ojca na kilkudniowym urlopie, jaki wspaniałomyślnie udzielili mu Niemcy, bowiem ojciec kopał okopy, gdzieś w rejonie Aleksandrowa Kujawskiego. Ojciec przywiózł mi sporą ilość karbidu, co posłużyło na ćmirowskim chłopcom do sylwestrowej strzelaniny...

Zima 1944/45 była tęga. Chodziliśmy do lasu po drewno. Ścinaliśmy niewielkie buki, które w całości ciągnęliśmy po śniegu do domu. Tu cięto je na klocki, a następnie rąbano na szczapy. Cały ten proceder uprawialiśmy bez najmniejszej ostrożności, a mimo to nie interesował on ani leśników, ani niemieckiej policji. Wspominam te wydarzenia dla tego, bo świadczą one o całkowitym poluzowaniu niemieckiego porządku.

Pod koniec stycznia 1945 roku zaobserwowaliśmy dziwne zjawisko. Kolumny uciekinierów zmieniły kierunek marszu. Były to powroty z zachodu do Gdyni, do portu, do możliwości ucieczki drogą morską. Z początkiem lutego rozeszła się wieść o tragedii „Gustlofa”, lecz ona nas nie dotyczyła, więc przyjęliśmy ją jako jedną z wielu wojennych katastrof, jako sensację...

Nieco później, mężczyźni przestali chodzić do pracy. Między innymi mój szwagier opuścił statek – bunkierkę, na której pływał jako kucharz i schronił się u nas na przedmieściu. Również inni mężczyźni z sąsiedztwa, kręcili się po obejściu szukając zajęcia, lecz do swoich zakładów pracy już nie jeździli.

Jeszcze funkcjonowała komunikacja. Jeszcze działały sklepy. Lecz panował już nastrój niepewności i wyczekiwania. Pojawiły się liczne jednostki Wehrmachtu, kwaterujące w szkole i w porzuconych przez ludność cywilną mieszkaniach. Te „pustostany” pojawiły się już pod koniec stycznia, gdy miejscowi Kaszubi uciekać zaczęli z miasta, szukając schronienia na wsi u swoich krewnych i znajomych.

Od połowy marca, nasiliły się naloty radzieckiego lotnictwa. Odgłosy zbliżającego się frontu nasiliły się. Już wcześniej schroniliśmy się w ziemiance. Po kilku dniach Niemcy wycofali się w kierunku na Chylonię i dalej na Kępę Oksywską.


W poniedziałek rano, do Cisowej wkroczyli Rosjanie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz