W Śródmieściu Gdyni, pod koniec wojny, byłem jesienią 1944
roku. Wraz z kolegami z podwórka odwiedziliśmy wtedy kino (późniejszy
„Atlantic”). Filmu wtedy oglądanego nie pamiętam, ale zapamiętałem z tego
pobytu fragment niemieckiej kroniki filmowej. Pokazywano tam ruiny zniszczonej
w czasie powstania Warszawy. Wtedy też dowiedziałem się o powstaniu
warszawskim, o którym wcześniej nie miałem pojęcia. Po powrocie do domu,
wiadomość tę przekazałem mamie, która podobnie jak ja o wydarzeniu tym nic nie
wiedziała...
Mniej więcej w tym samym czasie, a była jesień 1944 roku,
przestaliśmy chodzić do szkoły. Nie pamiętam, aby wydano w tej sprawie jakieś
zarządzenie. Po prostu do szkoły kierowano kolumny uciekinierów z Prus
Wschodnich i Żuław, a dla nas uczniów gmach szkolny stał się niedostępny.
Początkowo uciekinierzy ci budzili nasze zainteresowanie. Z
czasem jednak ich obecność spowszedniała, tym bardziej, że zainteresowanie
wzbudziły, często pojawiające się kolumny niemieckiego wojska, a następnie
pędzonych przez nasze osiedle więźniów. Zarówno uciekinierzy jak więźniowie
maszerowali na zachód – kierunek Wejherowo i dalej – be względu na mróz i
śnieżne zamiecie.
Pod koniec grudnia, tuż po Bożym Narodzeniu, nocami słychać
było dudnienie armat, zwłaszcza gdy wiały wschodnie wiatry. Wnet też w
niemieckich gazetach wydawanych w Gdańsku pojawiły się zdjęcia z Malborka i
informacje o toczonych tam walkach o tę twierdzę.
Wielkiego nalotu nocnego w dniu 18 grudnia 1944 roku, nie
pamiętam, pomimo że był to największy nalot na Gdynię. Atakowano śródmieście,
port i stocznię. Pamiętam natomiast świąteczny pobyt mojego ojca na
kilkudniowym urlopie, jaki wspaniałomyślnie udzielili mu Niemcy, bowiem ojciec
kopał okopy, gdzieś w rejonie Aleksandrowa Kujawskiego. Ojciec przywiózł mi
sporą ilość karbidu, co posłużyło na ćmirowskim chłopcom do sylwestrowej
strzelaniny...
Zima 1944/45 była tęga. Chodziliśmy do lasu po drewno.
Ścinaliśmy niewielkie buki, które w całości ciągnęliśmy po śniegu do domu. Tu
cięto je na klocki, a następnie rąbano na szczapy. Cały ten proceder
uprawialiśmy bez najmniejszej ostrożności, a mimo to nie interesował on ani
leśników, ani niemieckiej policji. Wspominam te wydarzenia dla tego, bo
świadczą one o całkowitym poluzowaniu niemieckiego porządku.
Pod koniec stycznia 1945 roku zaobserwowaliśmy dziwne
zjawisko. Kolumny uciekinierów zmieniły kierunek marszu. Były to powroty z
zachodu do Gdyni, do portu, do możliwości ucieczki drogą morską. Z początkiem
lutego rozeszła się wieść o tragedii „Gustlofa”, lecz ona nas nie dotyczyła,
więc przyjęliśmy ją jako jedną z wielu wojennych katastrof, jako sensację...
Nieco później, mężczyźni przestali chodzić do pracy. Między
innymi mój szwagier opuścił statek – bunkierkę, na której pływał jako kucharz i
schronił się u nas na przedmieściu. Również inni mężczyźni z sąsiedztwa,
kręcili się po obejściu szukając zajęcia, lecz do swoich zakładów pracy już nie
jeździli.
Jeszcze funkcjonowała komunikacja. Jeszcze działały sklepy.
Lecz panował już nastrój niepewności i wyczekiwania. Pojawiły się liczne
jednostki Wehrmachtu, kwaterujące w szkole i w porzuconych przez ludność
cywilną mieszkaniach. Te „pustostany” pojawiły się już pod koniec stycznia, gdy
miejscowi Kaszubi uciekać zaczęli z miasta, szukając schronienia na wsi u
swoich krewnych i znajomych.
Od połowy marca, nasiliły się naloty radzieckiego lotnictwa.
Odgłosy zbliżającego się frontu nasiliły się. Już wcześniej schroniliśmy się w
ziemiance. Po kilku dniach Niemcy wycofali się w kierunku na Chylonię i dalej
na Kępę Oksywską.
W poniedziałek rano, do Cisowej wkroczyli Rosjanie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz