piątek, 8 czerwca 2012

Gdzie jest sztandar 1. Morskiego Pułku Strzelców?

Przed paroma laty wybrzeżowa prasa, a także TV Gdańsk poinformowały miejscowe społeczeństwo, że w związku ze zbliżającą się rocznicą wybuchu II Wojny Światowej, organizację pozarządowe podjęły akcję odszukania sztandaru 1. Morskiego Pułku Strzelców (MPS). Pułk ten bronił bohatersko Gdynię i nasze Wybrzeże przed niemieckim napastnikiem. Walczył od pierwszego dnia wojny, przez 19 dni i nocy, aż do upadku Kępy Oksywskiej. Ofiara krwi tego pułku zasługuje na pamięć – stąd inicjatywa odszukania sztandaru 1. MPS spotkała się z gorącym poparciem miejscowego społeczeństwa, a mnie skłoniła do przypomnienia – choć w skrócie – dziejów tego pułku szerszemu gremium czytelników.

1. Morski Batalion Strzelców (bo takie były początki pułku) powstał w Wejherowie w 1931 roku. Zadaniem batalionu, a później pułku była obrona naszej granicy w rejonie jeziora Żarnowieckiego. W lutym 1938 roku dowodzenie batalionem objął ppłk dypl. Kazimierz Pruszkowski. W sierpniu tego roku sformowano kolejny batalion,tworząc w ten sposób dwu batalionowy pułk.

Wobec niemieckich zapędów terytorialnych (powrót Gdańska do Rzeszy oraz uzyskania tak zwanego korytarza łączącego Rzeszę z Prusami Wschodnimi) wzmocnienie naszych sił militarnych w pobliżu nasady Półwyspu Helskiego, było poza wszelką dyskusją. Od tego czasu Gdynię osłaniały przed Niemcami dwa pułki. Od południa, od strony Gdańska 2 MPS zorganizowany później w oddział wydzielony (OW) ,,Redłowo”, a od zachodu OW ,,Wejherowo”, którego kościec stanowił 1. MPS.

Ppłk. Pruszkowski zdawał sobie sprawę z roli jaką miał do spełnienia jego pułk. Świadczy o tym fakt, że już w lipcu 1939 roku – na sześć tygodni przed ostatecznym zatwierdzeniem planu obrony Wybrzeża przez gen. Władysława Bortnowskiego dowódcę Armii ,,Pomorze”, żołnierze przystąpili do budowy umocnień obronnych. Do 1 września 1939 roku wybudowano 10 km rowów strzeleckich, 16 km zasieków, 1,5 km przeszkód przeciw pancernych oraz 27 lekkich i średnich schronów ziemnych.

Równocześnie uzupełniano skład osobowy pułku. W momencie wybuchu wojny pułk, któremu wyznaczono 25 km odcinek obrony (w linii powietrznej), liczył 83 oficerów i około 2560 podoficerów i strzelców, 27 ckm, 2 działa 75 mm i 2 moździerze. Jak się później okazało nieprzyjaciel na tym odcinku walki dysponował czterokrotną przewagą. Nie dysponowaliśmy też ani jednym samolotem bojowym, bowiem wodnosamoloty z Pucka zostały zniszczone w pierwszym dniu walk, a trzy samoloty w Rumi były nieuzbrojone i traktowano je jako ,,powietrzne taksówki”...

Wyróżniły się trzy okresy walk 1. MPS:
  • od 1 do 8 września na przedpolach Wejherowa, Niemcy do tego miasta wkroczyli 9 września w godzinach przedpołudniowych
  • w dniach 8 i 9 września aż do świtu 10 września walki o Redę, Białą Rzekę, Ciechocino; wycofanie się na Kępę Oksywską w kierunku na Kazimierz – Mosty
  • od 10 do 19 września do godzin popołudniowych – walki na Kępie Oksywskiej

Początkowo ppłk. Pruszkowski zgodnie z rozkazem płk. Dąbka rozmieścił pułk w rejonie Suchego Dworu, który w tym czasie nie był bezpośrednio przez Niemców zagrożony. Dowódca zamierzał dać wytchnienie swoim żołnierzom, którzy prawie przez dwa tygodnie zmagali się z nieprzyjacielem. Sytuacja jaka powstała w rejonie Mostów zamiary te udaremniła. Już po kilku godzinach żołnierzy 1. MPS wysłano w ten zagrożony rejon, celem broniących się tam naszych oddziałów. Tymczasem w nocy z 12 na 13 września wycofano z frontu żołnierzy 2. MPS OW ,,Redłowo” i przemieszczono ich na Kępę Oksywską. Chodziło o dwie sprawy – oszczędzenie Gdyni przed zniszczeniami, co było nieuniknione w przypadku kontynuowania walk w tym rejonie oraz wzmocnienia obrony na Kępie Oksywskiej. Niemcy wkroczyli do śródmieścia Gdyni 14 września. Odtąd Kępa Oksywska znalazła się w okrążeniu. Atakowano ją ze wszystkich stron – od południa i północy, a także od strony Zatoki i z powietrza.

Pierścień wokół Kępy Oksywskiej zaciskał się z każdym dniem. Obrońcy ofiarnością i poświęceniem próbowali zrównoważyć przewagę wroga. Często w czasie kontrataków dochodziło do walki wręcz, której Niemcy panicznie unikali.

W międzyczasie nieprzyjaciel ściągał dalsze oddziały, a także zaczął używać lotnictwa i marynarki wojennej. Początkowo do natarcia generalnego zamierzano przystąpić w sobotę 16 września. Przeceniając siły naszych obrońców i obawiając się poważnych strat w ludziach, atak ten przesunięto na poniedziałek 18 września. Zmobilizowano wszystkie siły. Do artyleryjskiego wsparcia piechoty włączono nawet krążownik ,,Schleswig – Holstein”, dysponujący potężnymi działami okrętowymi kaliber 280 mm.

W tej sytuacji szeregi żołnierzy 1 MPS stopniały do około 250 osób, a nękani ogniem artylerii i nalotami zajęli kolejną pozycję obronną między Stary a Nowym Obłużem, a następnie nieopodal osiedla budynków zakładowych ,,Paged”.

Tu walczono kolejną dobę...

19 września około godziny 14 ppłk. Pruszkowski wydał rozkaz przerwania ognia. Do niewoli odeszło 197 oficerów i szeregowych – w tym ranni. Około godziny 17 w pobliskich Babich Dołach padła na Kępie ostatnia reduta, a płk. Dąbek dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża popełnił samobójstwo...

Powracam teraz do pytania jakie postawiłem w tytule: ,,Gdzie jest sztandar 1. MPS?” To jak dotąd owiane jest tajemnicą. W grę – moim zdanie – wchodzić mogą tylko trzy miejsca – Suchy Dwór, rejon między Starym a Nowym Obłużem, bądź okolice zabudowań ,,Pagedu”. Tam więc należało by szukać.

A może obrońcy zniszczyli sztandar? Wtedy wszelkie poszukiwania mogą okazać się daremne...

Jeżeli ktoś z czytających ma jakieś informacje o których nie wiem to proszę napisać w komentarzach.

środa, 6 czerwca 2012

Biuro Odbudowy Portów - z historii miasta


Większość gdynian, zapytana o BOP, nie udzieli na to pytanie odpowiedzi. I nic w tym dziwnego, bowiem BOP funkcjonował w latach 1945 – 48, a pokolenie, które w nim pracowało lub zetknęło się z tą nazwą, z roku na rok maleje. I chociaż rolę BOP w powojennym okresie na Wybrzeżu i w Gdyni trudno przecenić, milczy o nim lokalna publicystyka, a i w wydawnictwach książkowych traktujących o wybrzeżowych sprawach tylko z trudem odnajdzie się jakaś wzmianka. A przecież Biuro Odbudowy Portów, bo tak brzmi pełna nazwa tej instytucji, fachowo i w krótkim czasie przywróciło do życia nasze morskie porty – od Gdańska po Szczecin!

BOP ma swoje początki w dniach wyzwolenia Wybrzeża. Już na dwa tygodnie przed ucieczką hitlerowców na Półwysep Helski, 13 marca 1945 roku, w Bydgoszczy powołano Morską Grupę Operacyjną. Jej kierownikiem został kpt. inż. Władysław Szedrowicz. Z polecenia ministra przemysłu, grupa ta wyruszyła na Wybrzeże za frontem, w celu zabezpieczenia portów i miast portowych, 28 marca jej uczestnicy dotarli do Gdyni. Wzmacniała ich ekipa specjalistów stoczniowych, którą kierował inż. Jan Morze. Do działania przystąpiono niezwłocznie. W ciągu pierwszych tygodni kwietnia przejęto od władz wojskowych w Gdyni magazyny, olejarnię, zabezpieczono wodociągi miejskie i elektrownie, przejęto składy drewna ,,Pagedu” oraz stolarnię mechaniczną, a także mleczarnię na Grabówku i drukarnie przy ul. św. Piotra.

W kwietniu i maju zaczęła kształtować się w Gdyni administracja lokalna. Powstały również niektóre instytucje morskie o charakterze i zasięgu ogólnokrajowym. W tym czasie powstały:
18.05.1945 roku – Główny Urząd Morski, 24 kwietnia – Morski Instytut Rybacki, a w połowie mają z data rozpoczęcia działalności od 1 czerwca 1945 roku – BOP, na którego czele stanął wspomniany już wcześniej pan Szedrowicz.

Ta nowo powstała instytucja, kontynuując wcześniejsze zadania i cele MGO, zaczęła przymierzać się do uruchomienia i odbudowy portów. Zaczęto w trybie pilnym sprowadzać na Wybrzeże i do Gdyni fachowców z różnych dziedzin gospodarki morskiej, rozproszonych przez wojnę po całym kraju, a nawet za granicą.

Do końca 1945 roku BOP zatrudniał ponad 2400 pracowników, w tym około 400 pracowników technicznych i biurowych. Dyrekcja BOP, mająca swoją siedzibę we Wrzeszczu, dzieliła się na centralę oraz dwa wyodrębnione kierownictwa robót – w Gdańsku i Gdyni. Kierownictwo dla Szczecina utworzono nieco później, bowiem w owym czasie trwały jeszcze spory międzynarodowe o to, komu miasto to przypadnie w udziale. Kierownikiem robót portowych w Gdyni został inż. Henryk Wagner, gromadząc wokół siebie zespół fachowców i ofiarnych współpracowników.

Port gdyński w owym czasie był dosłownie jednym wielkim rumowiskiem. Ogrom portowych zniszczeń znany jest mi z autopsji – bo ze starszym od siebie o kilka lat kuzynem szwendałem się po jego terenie, a ze szwagrem – udając się na połowy na wody zatoki – miałem możliwość oglądać zniszczenia od strony morza.

Liczne wraki,szczerbate falochrony, zrujnowane nabrzeża, wypalone magazyny, połamane dźwigi portowe – oto obraz portu w Gdyni z tamtych dni. Zniszczenia podawane w procentach przez niektórych autorów nie są w stanie wyrazić tego rumowiska, jakie pozostawili nam w spadku hitlerowcy. To trzeba było zobaczyć...

Tymczasem wydział planowani centrali BOP pod kierownictwem inż. Gałęzowskiego i nadzorem głównego inż. Tubielewicza opracował pospiesznie tak zwany plan odbudowy portów i niezwłocznie przystąpił do jego realizacji.

Aby taki plan opracować, trzeba było przede wszystkim zinwentaryzować stan i rodzaj zniszczeń, zarówno portu, jak i poszczególnych jego obiektów. Równolegle gromadzić należało niezbędne materiały, o które w zniszczonym kraju nie było łatwo – pomimo stosowanych priorytetów.

Kierownictwo BOP, składające się głównie z doświadczonych fachowców, budowniczych portu w Gdyni w okresie przedwojennym – opracowując koncepcję odbudowy portów przyjęto zasadę:
  • w pierwszej kolejności odbudować odcinki najmniej zniszczone, co gwarantowało możliwie szybkie ich przekazanie do eksploatacji;
  • prace wykonywać kompleksowo, czyli tak, aby dany fragment portu po zakończeniu remontu był kompletnie wykończony;
  • prace remontowe po ich wykonaniu nie mogły kolidować z przyszłą rozbudową lub modernizacją danego odcinka.

Metoda ta okazała się efektywna, bowiem już 16 lipca 1945 roku port gdyński mógł przyjąć pierwszy zagraniczny statek, który przybył po węgiel – mianowicie fińską jednostkę s/s ,,Inomen Neito”.

Przybycie tego statku do naszego portu było wielkim wydarzeniem zarówno dla Gdyni, jak i jej mieszkańców, co znalazło swój wyraz w serdecznym powitaniu. A kontynuując ,,mały plan odbudowy portu” przeprowadzono rozminowanie terenów portowych na wodzie i lądzie. Usunięto część wraków, wykonano liczne prace porządkowe i odgruzowanie, co między innymi już w lipcu 1945 roku pozwoliło uruchomić na terenie portu komunikację kolejową, bez której funkcjonowanie portu faktycznie było niemożliwe.

W tym miejscu zacytuję fragment ,,Dziejów Gdyni”, opracowania pod redakcją prof. dr. Romana Wapińskiego, podsumowujący gdyńskie osiągnięcie na odcinku odbudowy portu w ciągu 1946 roku: ,,...w porcie gdyńskim oddano do eksploatacji nieomal wszystkie powierzchnie wodne, 4 tys. m nabrzeży, z czego aż 769 m odbudowano od podstaw. Gruntownie odbudowano lub wyremontowano 19 magazynów o ogólnej powierzchni 112620 m kw. Wyremontowano 19 budynków administracyjnych i gospodarczych o ogólnej kubaturze 89 tys. m kw. Oddano do użytku 15,5 tys. m bierzących sieci elektrycznej i odbudowano 18 tys. m bierzących linii wodociągowej. Usunięto wiele wraków, odbudowano podstawowe mosty i wiadukty na torach kolejowych i drogach prowadzących do portu. Odbudowano elewator zbożowy o możliwości składowania 10 tys. ton. Uruchomiono chłodnię portową i chłodnię rybną, łuszczarnię ryżu, olejarnie i wiele urządzeń portowych, a Centrala Produktów Naftowych oddała do użytku ponad 100 tys. m sześć. zbiorników na paliwo płynne”.

Ten ogrom wykonanych prac był możliwy dzięki zaangażowaniu szeregu firm prywatnych i spółdzielczych, a także BOP -u. Do prac w zakresie budowli hydrotechnicznych sprowadzono do Gdyni duńską firmę ,,Hojgaard i Schultz” z Kopenhagi, tę samą, która wcześniej port budował.

Do prac pogłębiarskich i ratowniczych zaangażowano jednostki floty radzieckiej, które działały w oparciu o międzynarodową umowę zawartą 29 października 1945 roku. Wcześniej jednostki radzieckie rozminowały wejście do portu, oczyściły drogi wodne i usunęły, względnie przesunęły niektóre wraki. One również oczyściły z min niektóre baseny portowe i wykonały dodatkowe podejście do portu z uwagi na zablokowanie właściwego wejścia przez wrak ,,Gneisenau” (więcej o tym pancerniku).

Aby usamodzielnić się w zakresie prac podwodnych,w roku 1946 w ramach BOP utworzono Kierownictwo Robót Czerpalnych i Podwodnych. Strukturą tą, w oparciu o którą 20 kwietnia 1947 roku powstało nowe przedsiębiorstwo PRCiP, w pierwszej fazie kierował inż. Piotr Szawernowski. Tak więc BOP stał się również kuźnią kadr dla innych morskich przedsiębiorstw, bo wnet inż Zawistowski z tej instytucji stanął na czele kolejnego morskiego przedsiębiorstwa, a mianowicie PRIM, czyli Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjno - Morskich.

We wrześniu 1947 roku przystąpiono do reorganizacji morskiego resortu. Zlikwidowano Główny Urząd Morski, a w jego miejsce utworzono dwie oddzielne jednostki administracji morskiej – dla Wybrzeża Zachodniego Urząd Morski w Szczecinie (SUM), a dla Wybrzeża Wschodniego – Urząd Morski w Gdańsku z siedzibą w Gdyni (GUM). Instytucja ta wystartowała 1 stycznia 1948 roku, przejmując niektóre czynności od BOP , który zaprzestał swojej działalności 31 grudnia 1947 roku, zapisując się we wdzięcznej pamięci ludzi morza.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Nasz gdyński chleb powszedni

Znajomość historii naszego miasta wśród młodego pokolenia gdynian jest żenująco niska. Zarówna wiedza o czasach przedwojennych jak również okupacji i PRL- u wykazuje poważne luki bądź – co gorsze – zniekształcenia i wypaczenia.

Ostatnio spotkałem się z poglądem, że w czasach PRL – u notorycznie brakowało chleba (patrz Rocznik Gdyński nr 23 str. 34, 35), którego to braku nikt i nic nie było wstanie zlikwidować. Z uwagi na to, że sprawa zaopatrzenia naszego miasta w żywność jest mi dobrze znana, zdecydowałem się zaprezentować wycinek tej problematyki, mianowicie zaopatrzenie Gdyni w pieczywo - głównie w chleb.

Na wstępie kilka słów o zaopatrzeniu w pieczywo w okresie przedwojennym. Otóż pierwsze rzemieślnicze piekarnie pojawiły się w Gdyni we wczesnych latach dwudziestych. Wcześniej chleb wypiekały dla swoich potrzeb miejscowe Kaszubki w przydomowych piekarniach. Umiejętności wypieku chleba przekazywano z pokolenia na pokolenie co oznaczało, że dorosła dziewczyna sposobiąca się do zamążpójścia umiała zarówno gotować, piec ciasto i wypiekać chleb.

Napływ ludności do Gdyni w związku z budującym się portem sprawił, że zaistniało zwiększone zapotrzebowanie na żywność – w tej liczbie na chleb – któremu przydomowy wypiek nie był w stanie sprostać. Tak więc pojawiły się w mieście pierwsze piekarnie organizowane od podstaw budowane przez miejscowych Kaszubów (na przykład Szuta przy ul. Śląskiej 42, Pomieczyński przy ul. Dworcowej 11), a także przez rzemieślników tej branży przybywających z terenu sąsiednich miast. Niebawem w Gdyni działało około 30 piekarń rozmieszczonych w poszczególnych dzielnicach. Niektóre z nich ja na przykład Szuta zaczęli dostarczać pieczywo dla statków zawijających do portu. Większość piekarń była nastawiona na zaopatrzenie miejscowej ludności. Sprzedaż wyprodukowanego pieczywa odbywała się głównie w sklepikach, które były organizowane przy piekarni, a tylko nadwyżki dostarczane były do osiedlowych sklepików na terenie całego miasta. Chleb dowoziły zaprzęgi konne w specjalnie do tego celu przysposobionych wozach krytych, zabezpieczających pieczywo przed kurzem i opadami atmosferycznymi. Chleb ładowany był do wiklinowych koszy o kształcie prostokątnym, w których ustawiano chleb "na sztorc", co sprawiało, że chleby nie gniotły się, oczywiście wpływało to na jakość pieczywa.

Jakość tę zaprzepaszczono w czasie okupacji. Hitlerowcy wprowadzili swoje receptury, a także reglamentację na pieczywo. Wprowadzono też dwa gatunki chleba - dla Polaków i dla Niemców, które różniły się jakością. Polski chleb miał kształt foremkowy i był gliniasty, kleił się do podniebienia. Mówiono, że Niemcy dosypują do tego pieczywa trocin... Większość piekarń zajęli fachowcy niemieccy, bądź kolaboranci, którzy przyjęli niemieckie grupy narodowościowe. Piekarnie były traktowane jako zdobycz wojenna i eksploatowane bez miłosierdzia. Przypuszczać należy, że pieców i maszyn nie remontowano, pozostawiając to na czas po wojnie...

Po wyzwoleniu powrócili do piekarń ich poprzedni właściciele, lub ich potomkowie. Przeprowadzono powierzchowne remonty i produkcja chleba ruszyła. Już kilkanaście dni od zaprzestania działań wojennych pojawił się pierwszy chleb, którym płacono za pracę – jeszcze przed pojawieniem się polskich pieniędzy.

Z czasem – sukcesywnie – uruchamiano kolejne piekarnie, aby po kilku miesiącach osiągnąć ilość przedwojenną to jest około 30 piekarń. Ponieważ w pierwszym powojennym okresie chleb był reglamentowany, produkowana ilość pieczywa była wystarczająca dla pokrycia przydziałów kartkowych. Borykano się nadal ze sprawami technicznymi, a także zabiegano o przydziały mąki i węgla. Niebawem do spraw nękających prywatnych piekarzy dołączył fiskus. Rozpoczynała się tak zwana bitwa o handel, o rugowniu z rynku prywatnych rzemieślników i kupców. Niebawem na rynku pozostały nieliczne piekarnie około 6 z tego co mi wiadomo dwie były na Witominie jedna na Grbówku, jedna w Orłowie.

Piekarnie rzemieślnicze przejęła początkowo Spółdzielnia "Zgoda" - późniejsze "Społem" - a następnie nowo utworzone Gdyńskie Zakłady Przemysłu Piekarniczego (GZPP) z siedziba dyrekcji przy ul. Śląskiej 76. Często właścicieli zatrudniano jako kierowników tych obiektów, co miało tę dobrą stronę, że troszczyli się oni o stan techniczny pieców i wyposażenia. Tak postąpiono również w przypadku przejęcia przez GZPP dwóch nowo wybudowanych piekarni – jednej w Cisowej przy ul. Chylońskiej 198, własność mistrza Bukowskiego oraz drugiej przy ul. Pawiej 15 d, na Demptowie, własność mistrza Szymańskiego.

W pierwszych latach 50 – tych ubiegłego wieku zapotrzebowanie na pieczywo było w zasadzie zaspakajane. Wynikało to głównie z tego, że poziom ludności w mieście utrzymywał się na przedwojennym pułapie. Dopiero w 1955 roku Gdynia przekroczyła ten pułap, osiągając ponad 130000 mieszkańców ( w roku 39 było 127000).

Tymczasem miasto dynamicznie się rozwijało, powstawały całe nowe dzielnice. Niebawem ilość mieszkańców zbliżyła się do 250000. W Gdyni zaopatrywali się również pracujący w porcie, stoczniach i w rybołówstwie – ludzie dojeżdżający tu z okolicznych wsi i miasteczek (co ułatwiała im dobrze funkcjonująca SKM). I wtedy nastąpiło wyraźne zachwianie równowagi między podażą a popytem – nie tylko w branży piekarniczej, ale również w branży mięsnej, nabiałowej i innej.

Dzienne zapotrzebowanie na chleb przekroczyło 50 ton (nie licząc produkcji wspomnianych piekarń prywatnych). W tym czasie władze zapewne ze względów politycznych, utrzymywały przez kilka lat na relatywnie niskim poziomie, ceny detaliczne chleba. Dość powszechny stał się wykup chleba na karmę dla trzody chlewnej, kur, królików itp. Wynikało to z korzystnej relacji cen chleba wobec cen paszy i ziarna. Brak było sposobu na zwalczenie tego procederu!

Taki stan nierównowagi pomiędzy podażą a popytem utrzymywał się, aż do 1968 roku, gdy GZPP uruchomiły nowo wybudowaną przy ul. Hutniczej piekarnię przemysłową o dobowej zdolności produkcyjnej chleba około 25 ton. Pozwoliło to na złapanie oddechu. Niemniej problem pozostał, bowiem "sypały" się coraz bardziej piekarnie przedwojenne. Wystarczyła awaria którejś piekarni, a chwiejna równowaga na rynku ulegała zakłóceniu. Wtedy ratowano się zmniejszając asortyment, ograniczając wypiek tak zwanej galanterii piekarniczej na rzecz chleba. Uważam, że działanie takie nie pozostawało też bez wpływu na jakość, gdy z myślą o zwiększonym popycie na chleb w soboty, już przez cały tydzień gromadzono rezerwy, przesuwając je z dnia na dzień. W takim stanie rzeczy o ,,gorącym” pieczywie jakie oferowali prywatni piekarze nie mogło być mowy. Czyniono wszystko by zapewnić od strony ilościowej potrzeby – inaczej mówiąc – ilość wyparła jakość.

Wyżej zaprezentowano działania zapewniały ilościowe pokrycie potrzeb na chleb. Świadczą o tym dwa fakty – wytypowano sklepy, które sprzedawały czerstwy i zdeformowany chleb za pół ceny, a także to, że nigdy nie żądano, aby chleb objąć reglamentacją. Tak więc brakowało chleba "gorącego", ale chleb jako taki był zawsze! Tym bardziej, że z początkiem lat 80 ubiegłego wieku przy ul. Stryjskiej uruchomiono kolejną piekarnię przemysłową. A tak na marginesie – aktualnie Gdynia otrzymuje codzienne dostawy chleba z Rumi i Karwi, a także z kilku innych prywatnych piekarni.

sobota, 2 czerwca 2012

Kuriozalny przewodnik po Gdyni. Część 2.

Kilka stron dalej, w rymowanym przewodniku po Gdyni (część 1), znajdujemy informację o starym dębie rosnącym na ul. Portowej.

Na ulicy Portowej stoi w środku miasta
Prastary dąb, rówieśnik królów z rodu Piasta,
Lecz tradycja z późniejszych wypadków zrodzona
Dała mu piękne miano "Dąb Napoleona"
Gdyż podanie, jakoby na faktach oparte,
Twierdzi, że pod tym drzewem siedział Bonaparte.

Dalej przewodnik prowadzi nas tak zwaną Szosą Gdańską (obecną ul. Morską) na Grabówek. Tu uwaga autora koncentruje się głównie na gmachach szkolnych, a kończy się sugestią, aby utworzyć w Gdyni Morską Akademię Handlową, która kształciłaby kadry dla gospodarki morskiej. Sugeruje też, by zabudowania Etapu Emigracyjnego (więcej o emigracji pisałem tu i tutaj) przekształcić w uniwersytet.

Dziś nie ma emigracji, i obóz wspaniały
Mógłby uniwersytet pomieścić tu cały.
Dla podniesienia bowiem autorytetu
Nauki polskiej brak nam uniwersytetu...

Zaś nieco niżej – strofy będące rodzajem ody do morza:

O morze! Coś widziało z fal srebrzystych szczytów
Mordowanie lechickich bratnich Obodrytów!...
Morze! Którego wielkie przepaściste wody
Widziały, jak ginęły Wenedów narody!...
O morze dzielnych Rugian, Świętowida dzieci!
Prastare, prasłowiańskie od dawnych stuleci,
Którego wierne fale obmywały miasta
Pomorskie,zwojowane przez potomków Piasta!...
O morze Świętopełków! Kaszubskich włodarzy,
Których duch u ujścia Wisły stoi wciąż na straży...
(...)
O morze nasze! Razem z Polską wyzwolone!
Zawsze i wszędzie bądź nam wiecznie pochwalone!
(...)
Morze naszych praojców! Twoje wody czyste
Dzisiaj nam również drogie jak łany Ojczyste...

Niżej znajdujemy cały rozdział zatytułowany "Orłowo Morskie", który jest w znacznym stopniu powtórzeniem wcześniejszej broszury Winogrodzkiego pod tym samym tytułem. Wspominam o tym rozdziale z tego względu, że znaleźć w nim można liczne zdjęcia z dawnego Orłowa, a i sam tekst jest interesujący.

Strony od 41. - a więc prawie połowa przewodnika – autor przeznacza na prezentacje gdyńskiego portu. Poza unikalnymi zdjęciami obiektów portu znajduje się tu również mało znane zdjęcie "Daru Pomorza" - wykonane z lotu ptaka, w momencie gdy "biała fregata" mija "główki" portowych falochronów i wyrusza w swój jedyny rejs dookoła świata (16 września 1934 roku).

Znajdujemy tu również zdjęcie m/s "Pułaskiego", jednego z naszych ówczesnych transatlantyckich, "pasażerów", na tle Dworca Morskiego. Niejako przy okazji, autor przytacza szczegółowy opis uroczystego otwarcia tego obiektu, które miało miejsce 8 grudnia 1933 roku. Znaleźć tu można zdjęcia tablic pamiątkowych ku czci Marszałka Piłsudskiego i prezydenta RP Ignacego Mościckiego. Zdjęcia te są bardzo cenne, bowiem w czasie wojny hitlerowcy zdemontowali te tablice i odtąd wszelki ślad po nich zaginął.

Znaleźć tu można – nieco dalej – kilka strof poświęconych Stefanowi Żeromskiemu oraz fotografię tablicy ku jego czci.

Natomiast na końcu przewodnika znajduje się patriotyczna oda do Polski, której obszerne fragmenty przytaczam:

Rozdarta na trzy części, lecz nadzieją święta,
W długich walkach o wolność na nowo poczęta,
Zrodzona krwawej śmierci milionowym tchnieniem,
O Polsko zmartwychwstała! Bądź świata sumieniem!...

Ty, któraś śmierci ciemną zwalczyła mogiłę,
Musisz znaleźć swe światło i swej prawdy siłę!...
Musisz znaleźć swą gwiazdę wśród mrocznych bezdroży,
Aby u nas zawsze panował Duch Boży!...

Ojczyzno! Niech Twej pracy urok wszędzie słynie
Błogosławiony w każdej słowiańskiej rodzinie
Jako wzór, gdzie uczciwość i prawda się mieści,
Gdzie wyrosły wśród bólu nowe życia treści...
Ojczyzno! W snach wyczuta!... w marzeniach wyśniona!...
Polonia Restituta!...Polsko odrodzona!...

Po tych wzniosłych słowach pozostaje mi tylko jedna refleksja, ta mianowicie, że wobec niemożności zaprezentowania w krótkim tekście i wartości całego przewodnika, należałoby się zastanowić nad wydaniem reprintu, przy okazji kolejnej okrągłej rocznicy urodzin naszego miasta. Dla Gdynian i nie tylko, był by to niebanalny prezent.

Jeżeli ktoś coś wie na temat 3 i 4 części przewodnika to prosiłbym o wiadomość w komentarzach.