sobota, 30 marca 2013

Przeoczona Wielkanoc

Wychowywany jako dziecko w katolickiej rodzinie zawsze z niecierpliwością wyczekiwałem na kościelne święta. Święta były dla nas dzieci duży urozmaiceniem. Oznaczały nie tylko inną niż zwykle kościelną celebrę, ale też prezenty, świąteczne potrawy, odwiedziny krewnych i inne atrakcje. Czekaliśmy więc na Boże Narodzenie, Wielkanoc, a także na Boże Ciało z jego barwną procesją, ołtarzami i dziewczętami sypiącymi kwiatki. Dla nas mieszkańców Cisowej wielką atrakcją i to zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych były dożynki, ale tych „zaliczyłem” zaledwie przed wojną dwa, podobnie jak dwa uroczyste Święta Morza.

Wojna i okupacja poważnie zakłóciła coroczną serię świąt. Nie było dożynek, Święta Morza, nie było procesji na Boże Ciało, a Boże Narodzenie i Wielkanoc obchodzona została kameralnie, w murach kościołów i mieszkaniach. Celebra i śpiewy były w języku niemieckim, nawet te we własnych domach w obawie przed donosem „życzliwych” sąsiadów.

Pomimo tego, że okupacyjne święta były jakieś przygaszone i mało radosne czekało się na nie. Bożonarodzeniowe prezenty były ubogie – mówiło się „praktyczne” - ograniczały się do pary skarpet zrobionych na drutach, a na Wielkanoc nie było mowy o czekoladowych jajkach i zajączkach. Musiały wystarczyć pisanki gotowane w łupinach po cebuli.

Jedną Wielkanoc, tę z 1945 roku, będę pamiętał do końca życia, a to dla tego, że ją przeoczyliśmy. W tamtym roku pierwszy dzień Wielkanocy wypadł 1 kwietnia. Rosjanie na nasze osiedle wkroczyli tydzień wcześniej, w poniedziałek. Ostatni okupacyjny, kartkowy chleb kupiła siostra w piekarni Tessmera w piątek, a więc na trzy dni przed ucieczką Niemców na Kępę Oksywską. Przygotowane przez mamę sucharki były już zjedzone. Od kilku tygodni żywiliśmy się koniną z dobijanych przez Niemców rannych koni i ziemniakami, których na szczęście mieliśmy pod dostatkiem. Mieliśmy też tran wytopiony z wątroby dorsza z ubiegłego roku przynoszonych przez szwagra z Koloni Rybackiej od krewnych i kolegów. Na tym tranie, który był w naszej kuchni jedynym tłuszczem mama i siostra smażyły placki ziemniaczane, śmierdziały one niemiłosiernie, ale dawały się zjeść.

Tak więc wegetowaliśmy. Na Oksywiu trwały jeszcze walki. Dochodziły odgłosy detonacji, serie z broni maszynowej, a nawet odgłosy pojedynczych strzałów. Od czasu do czasu na nasze osiedle spadło też kilka pocisków artyleryjskich – w zasadzie dla nas to był koniec tej wojny.

I wtedy zapytałem mamę, kiedy będzie Wielkanoc? Uzyskana odpowiedź była dla mnie dużym zaskoczeniem, okazało się, że Wielkanoc minęła...

Bez rezurekcji, bez świątecznego śniadania, bez zajączka i jajek, bez śmigusa – dyngusa i innych atrakcji świąt.

To była nasza pierwsza powojenna Wielkanoc, która minęła niepostrzeżenie, została zwyczajnie przeoczona.

-----------------------------------

Na nadchodzące święta Wielkiej Nocy życzę wszystkim czytelnikom wszystkiego co najlepsze i przede wszystkim zdrowia.

3 komentarze:

  1. Ja również życzę Panu mnóstwo zdrowia i energii, a nam, stałym czytelnikom, jeszcze wielu tak interesujących wpisów. Wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo zdrowia i wszystkiego najlepszego również dla Pana.Czekamy na kolejne ciekawe posty.Wesołych Świąt.

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja również życzę Panu z okazji Świąt Wielkanocnych ciepłej rodzinnej atmosfery, dużo zdrowia oraz jeszcze wielu interesujących wpisów na tym blogu.

    OdpowiedzUsuń