środa, 13 marca 2013

Zagraniczne lekarstwa.

Tzw. rynek czasu PRL – u to rynek braków. W zasadzie nie było roku w którym na wszystkich płaszczyznach i we wszystkich dziedzinach byłaby pełna podaż wszystkich towarów. Ciągle czegoś brakowało, bądź nie było czegoś w ilościach wystarczających lub w nadmiarze. W pierwszym okresie po wojnie braki rynkowe uzasadniały zniszczenia wojenne. W okresie późniejszym, gdy plan 6 – letni (lata 1950 – 55) zakładał rozwój gospodarczy, a propaganda mówiła o „uprzemysłowieniu Polski” i zwiększonej wydajności rolnictwa (PGR – y, Spółdzielnie Produkcyjne) winnymi braków byli: bumelanci, brakoroby, spekulanci, aferzyści, a nawet imperialiści i niemieccy odwetowcy.

Wtedy to pojawił się szeptany dowcip, że socjalizmowi szkodzą cztery pory roku – mroźna zima, mokra wiosna, suche lato i wczesna jesień.

A brakowało nie tylko mięsa, nabiału, cukru (kartki już od 1976 roku), mebli, sprzętu AGD i RTV, ale także węgla (przydziały węgla utrzymywały się przez cały czas PRL – u) i papieru toaletowego, energii elektrycznej (tzw. stopnie zasilania) i wody w kranach (zakaz podlewania ogródków i próby podlewania trawników miejskich wodą morską).

Pamiętające wojenne braki pokolenie w tych realiach rodziło sobie dość dobrze – łamiąc i omijając przepisy, nabywając towary spod lady, stosując tam gdzie tylko było to możliwe substytuty, korzystając z przemytu i z samozaopatrzenia (ogródki działkowe i przydomowa hodowla zwierząt).

Były jednakże towary, których substytutami nie dało się zastąpić – były to leki w Polsce nieprodukowane, a więc nieobecne na rynku, od których często zależało ludzkie życie. W tym kontekście pojawienie się na gdyńskim rynku Apteki Leków Zagranicznych przyjęto z dużym zadowoleniem. Placówkę tę uruchomiono w marcu 1956 roku (czas przed październikowej odwilży) przy ul. Świętojańskiej 70 róg ul. Żwirki i Wigury vis a vis MPiK (później została przeniesiona pod nr 72 lu 74 dokładnie nie pamiętam), a więc w samym centrum miasta. Kierownikiem apteki został mgr farmacji Franciszek Rączka, a dokumentację prowadziła Marta Pieszczatowska.

Apteka była placówką państwową. Ceny skupu i sprzedaży leków ustalała Państwowa Komisja Cen, a same zaś leki pochodziły z importu marynarzy lub paczek przesyłanych przez rodziny i znajomych przebywających na zachodzie.

Przewozem leków głównie ze Skandynawii i Niemiec parali się marynarze i rybacy dalekomorscy, którzy w procederze tym dostrzegli korzystny interes, a niekiedy też po dłuższej współpracy z apteką realizowali konkretne zamówienia pod potrzeby osób przewlekle chorych.

Jakby nie patrzeć na sprawę w tamtych czasach działalności tej należało tylko przyklasnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz