poniedziałek, 7 lipca 2014

Pranie na gdyńskich przedmieściach

Zanim do powszechnego użytku weszły pralki mechaniczne, pranie było jedną z najbardziej absorbujących czynności jaką wykonywać trzeba było w każdym domowym gospodarstwie. Czynność tę wykonywały kobiety – żony i matki, rzadziej służące, bądź wyspecjalizowane w tej czynności praczki. W tzw. lepszych domach (gospodarstwa domowe wolnych zawodów i wyższych urzędników różnych instytucji i firm) praniem zajmowała się specjalnie do tej czynności najęta kobieta, która zabierała do prania brudną bieliznę osobistą, stołową i pościelową, i po kilku dniach zwracała ją czystą wykrochmaloną i wyprasowaną.

W domach czynszowych właściciel domu urządzał na strychu lub poddaszu pralnię i suszarnię dla upranej bielizny. Gdy w budynku zamieszkiwała większa ilość lokatorów, administrator opracowywał specjalny harmonogram korzystania z pralni i strychu. Cykle pralnicze wynosiły zwykle jeden miesiąc. Który z lokatorów wypadł z harmonogramu, zmuszony był czekać przez miesiąc na ponowienie swojej kolejki.

Na przedmieściach nie było potrzeby korzystania z harmonogramu, tu bowiem mieszkańcy baraków lub domków jednorodzinnych prali wtedy, gdy nagromadziły się „brudy”, a pogoda i czas sprzyjały. Gospodynie mające liczne rodziny często robiły tzw. przepierki dla swoich pociech. Niekiedy takie przepierki trzeba było robić codziennie, gdyż przedmiejskie dzieci, korzystając z zabawy na podwórkach, polach, łąkach i w lesie, brudziły odzież niemiłosiernie, a jej ilość była znacznie ograniczona.

Tzw. duże pranie każda rodzina organizowała co najmniej raz w miesiącu. Wtedy prano bieliznę pościelową i osobistą, a ponieważ owe pranie było pracochłonne, często gospodyni pomagały w tej czynności starsze dzieci (rzadziej mąż). Zwykle pranie planowano w poniedziałek, tak aby wszystkie czynności z nim związane zakończyć w ciągu nadchodzącego tygodnia.

Zwykle też przygotowania do prania czyniono już w niedzielne popołudnie. Sortowano bieliznę na białą i kolorową, z pompy przynoszono wodę, którą po zagrzaniu zalewano bieliznę np. w kotle lub balii, tak, aby przez całą noc była poddawana tzw. zamoczeniu. Do zamoczonej bielizny dodawano nieco proszku w celu lepszego usunięcia brudu.

Kolejnym etapem prania było gotowanie bielizny. Służył do tego specjalny kocioł, którego zawartość czyli wodę i bieliznę podgrzewano do stanu wrzenia. W czasie podgrzewania i gotowania, bieliznę od czasu do czasu mieszano specjalną drewnianą łopatką.

Po zagotowaniu bielizny gospodyni przystępowała do właściwego prania. Zawartość kotła, czyli bieliznę sukcesywnie wyciągano i umieszczano w drewnianej lub blaszanej balii. Praną sztukę kładziono na blaszanej tarce, nacierano mydłem i tarto po nierównej powierzchni. W zależności od stanu zabrudzenia i wielkości pranej sztuki, czynność tę wykonywano od kilku do kilkunastu minut. Następnie wypraną sztukę wrzucano do osobnego naczynia z wodą i tam następowało jej płukanie. Potem bieliznę krochmalono i wyżymano. Wyżymanie, czyli wyciskanie wody z upranej bielizny odbywało się ręcznie i przy dużych sztukach wymagało sporego wysiłku.

Potem bieliznę suszono na rozpiętych w ogródkach linkach, bowiem z reguły suszarniami nie dysponowano. Ponieważ obciążone mokrą bielizną linki mocno zwisały, podpierano je tzw. sztycami, czyli długimi na ponad dwa metry kołkami.

W lecie, przy sprzyjającej pogodzie, suszenie wypranej bielizny nie stanowiło problemu. Gorzej było zimą i jesienią. Wtedy wyczekiwano na przychylną aurę, odkładając pranie o kilka dni.

Wysuszoną bieliznę pościelową i stołową, także ręczniki, maglowano, zwykle bowiem odpowiedni magiel znajdował się w pobliżu. Koszule, bluzki, fartuchy prasowano we własnym zakresie, żelazkiem na węgiel drzewny lub na „duszę”. Żelazka elektryczne były rzadkością – bo też nie wszędzie dochodziła już elektryczność...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz