Zanim do powszechnego użytku weszły
pralki mechaniczne, pranie było jedną z najbardziej absorbujących
czynności jaką wykonywać trzeba było w każdym domowym
gospodarstwie. Czynność tę wykonywały kobiety – żony i matki,
rzadziej służące, bądź wyspecjalizowane w tej czynności
praczki. W tzw. lepszych domach (gospodarstwa domowe wolnych zawodów
i wyższych urzędników różnych instytucji i firm) praniem
zajmowała się specjalnie do tej czynności najęta kobieta, która
zabierała do prania brudną bieliznę osobistą, stołową i
pościelową, i po kilku dniach zwracała ją czystą wykrochmaloną
i wyprasowaną.
W domach czynszowych właściciel domu
urządzał na strychu lub poddaszu pralnię i suszarnię dla upranej
bielizny. Gdy w budynku zamieszkiwała większa ilość lokatorów,
administrator opracowywał specjalny harmonogram korzystania z pralni
i strychu. Cykle pralnicze wynosiły zwykle jeden miesiąc. Który z
lokatorów wypadł z harmonogramu, zmuszony był czekać przez
miesiąc na ponowienie swojej kolejki.
Na przedmieściach nie było potrzeby
korzystania z harmonogramu, tu bowiem mieszkańcy baraków lub domków
jednorodzinnych prali wtedy, gdy nagromadziły się „brudy”, a
pogoda i czas sprzyjały. Gospodynie mające liczne rodziny często
robiły tzw. przepierki dla swoich pociech. Niekiedy takie przepierki
trzeba było robić codziennie, gdyż przedmiejskie dzieci,
korzystając z zabawy na podwórkach, polach, łąkach i w lesie,
brudziły odzież niemiłosiernie, a jej ilość była znacznie
ograniczona.
Tzw. duże pranie każda rodzina
organizowała co najmniej raz w miesiącu. Wtedy prano bieliznę
pościelową i osobistą, a ponieważ owe pranie było pracochłonne,
często gospodyni pomagały w tej czynności starsze dzieci (rzadziej
mąż). Zwykle pranie planowano w poniedziałek, tak aby wszystkie
czynności z nim związane zakończyć w ciągu nadchodzącego
tygodnia.
Zwykle też przygotowania do prania
czyniono już w niedzielne popołudnie. Sortowano bieliznę na białą
i kolorową, z pompy przynoszono wodę, którą po zagrzaniu zalewano
bieliznę np. w kotle lub balii, tak, aby przez całą noc była
poddawana tzw. zamoczeniu. Do zamoczonej bielizny dodawano nieco
proszku w celu lepszego usunięcia brudu.
Kolejnym etapem prania było gotowanie
bielizny. Służył do tego specjalny kocioł, którego zawartość
czyli wodę i bieliznę podgrzewano do stanu wrzenia. W czasie
podgrzewania i gotowania, bieliznę od czasu do czasu mieszano
specjalną drewnianą łopatką.
Po zagotowaniu bielizny gospodyni
przystępowała do właściwego prania. Zawartość kotła, czyli
bieliznę sukcesywnie wyciągano i umieszczano w drewnianej lub
blaszanej balii. Praną sztukę kładziono na blaszanej tarce,
nacierano mydłem i tarto po nierównej powierzchni. W zależności
od stanu zabrudzenia i wielkości pranej sztuki, czynność tę
wykonywano od kilku do kilkunastu minut. Następnie wypraną sztukę
wrzucano do osobnego naczynia z wodą i tam następowało jej
płukanie. Potem bieliznę krochmalono i wyżymano. Wyżymanie, czyli
wyciskanie wody z upranej bielizny odbywało się ręcznie i przy
dużych sztukach wymagało sporego wysiłku.
Potem bieliznę suszono na rozpiętych
w ogródkach linkach, bowiem z reguły suszarniami nie dysponowano.
Ponieważ obciążone mokrą bielizną linki mocno zwisały,
podpierano je tzw. sztycami, czyli długimi na ponad dwa metry
kołkami.
W lecie, przy sprzyjającej pogodzie,
suszenie wypranej bielizny nie stanowiło problemu. Gorzej było zimą
i jesienią. Wtedy wyczekiwano na przychylną aurę, odkładając
pranie o kilka dni.
Wysuszoną bieliznę pościelową i
stołową, także ręczniki, maglowano, zwykle bowiem odpowiedni
magiel znajdował się w pobliżu. Koszule, bluzki, fartuchy
prasowano we własnym zakresie, żelazkiem na węgiel drzewny lub na
„duszę”. Żelazka elektryczne były rzadkością – bo też nie
wszędzie dochodziła już elektryczność...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz