Napływ ludności do powstającej Gdyni był zróżnicowany i w
poszczególnych latach międzywojnia nierównomierny. Zróżnicowany był też napływ
ludności z poszczególnych regionów Polski. Do Gdyni przybywano za pracą,
chlebem i nowym miejscem na ziemi. Przybywano tu różnie – indywidualnie i
grupami koleżeńskimi, bądź rodzinnymi. Zwykle pierwsi przybywali tu młodzi
mężczyźni. Oni po zakotwiczeniu się w mieście (praca, zakwaterowanie)
sprowadzali tu swoje rodzeństwo, kolegów, dziewczyny i żony...
Ludzie ci, osiedlając się głównie na przedmieściach,
przywozili tu swoją dzielnicową gwarę, zwyczaje, nawyki, stroje, a także
kulinarne gusta. A były one bardzo zróżnicowane. Wpłynęły na to zwyczaje
sąsiadów, tradycja, a także zwyczaje zaborców, którzy przez ponad sto lat
oddziaływali na mieszkańców „swoich” zaborów. I tak kuchnia śląska różniła się
nieco od kuchni wielkopolsko – pomorskiej, kaszubska różniła się nieco od
pomorsko – kujawskiej, a wszystkie one były znacznie inne niż kuchnia kresowa.
A i tu kuchnia lwowska różniła się od kuchni wileńskiej.
Czas na wyrywkową ilustrację tego zjawiska, które w Gdyni,
jak w soczewce podlegało skupieniu, chociaż siłą inercji przenikanie się tych zwyczajów wymagało czasu, a także międzyludzkich
(sąsiedzkich) kontaktów, wręcz zażyłości.
Zacznijmy od kuchni kaszubskiej. W rejonie nadmorskim w menu
dominowały – co oczywiste – potrawy z ryb, chociaż różniły się one często od
potraw rybnych znanych z głębi kraju. I tak zupa rybna gotowana na łbach dorsza
była klarowna, to znaczy że niezaklepywana śmietaną bądź mąką. Jedzono ją z
ziemniakami, które wkładano do niej już po ugotowaniu. Podobnie gotowano zupę
ze świeżej flądry, którą następnie zjadano z chlebem lub ziemniakami w formie
drugiego dania. Chętnie jadano śledzie – opiekane na ciepło prosto z patelni,
na zimno do chleba, w occie opiekane poprzednio na patelni, solone po uprzednim
wymoczeniu z nadmiaru soli, świeże solone, a następnie zalewane w occie,
rolmopsy, a także śledzie wędzone... Jak widać śledź królował na kaszubskim
stole. Kiedyś byłe świadkiem dziwnego konsumowania śledzia solonego, mianowicie
zagryzano go chlebem posmarowanym wiśniowym dżemem. Na moje zdziwienie
poinformowano mnie, że tak jada się w Skandynawii.
Poza śledziami dużym powodzeniem cieszył się dorsz. Tej ryby
nie solono, lecz smażono na patelni i spożywano na gorąco lub zimno – jako
danie obiadowe do ziemniaków, albo na zimno np. na kolację, z chlebem. Robiono
też kotlety z mięsa mielonego dorsza, a także dorsze wędzone. Sporym
powodzeniem cieszyła się flądra. Tę rybę smażono na głębokim tłuszczu, ale też
wędzono i gotowano. Spotkałem się także z soleniem fląder, które następnie
spożywano jak solone śledzie.
Szlachetniejsze gatunki ryb, jak węgorza i łososia wędzono i
przeznaczano głównie do sprzedaży, podobnie jak szprotki, które cieszyły się
dużym popytem u letników.
Co dziwne, stosunkowo mało spożywano ryb w galarecie. Na
przykład z czasu mojej młodości nie pamiętam, aby nawet na wigilię pojawiał się
karp lub inna ryba w galarecie. Na wigilijnym stole dominował śledź.
We wsiach oddalonych od zatoki miejscowi Kaszubi spożywali
dużo ryb słodkowodnych. Preferowano szczupaka, którego spożywano pod różnymi
postaciami. Nie gardzono też płotką i okoniem.
Do dań rybnych spożywano ziemniaki lub chleb. Te produkty
stosowano też do innych potraw np. do mięsa. Kaszę używano głównie do krupniku.
Kaszy na sypko podobnie jak makaronu, nie spożywano. Makaron domowej roboty
używany był do rosołu, który gotowano głównie z drobiu. Z klusek znane były
kluski ziemniaczane tzw. szade kloski oraz kopytka. Innych klusek w kaszubskiej
kuchni nie gotowano.
„Lądowi” Kaszubi korzystali obficie z darów lasu i łąk.
Często jadano dania z grzybów, które sporządzano na różne sposoby oraz czarne
jagody. Z jagód, gotowano w lecie zupy, dżemy, a także zaprawiona na czas zimy.
Chętnie też jadano jagody „na surowo” - z cukrem, śmietaną lub mlekiem.
Przybywające do Gdyni z innych rejonów Polski kobiety
przywiozły tu sposób smażenia ziemniaków na głębokim tłuszczu, taki rodzaj
swoistych frytek. Wcześniej ziemniaki odsmażano na patelni, wyrabiano z nich
wyżej wymienione kluski, a do śledzi stosowano tzw. pulki, czyli kartofle w
mundurkach. Nie mogę też pominąć milczeniem często spożywanej zupy
ziemniaczanej, czyli kartoflanki. Zupa ta znana była w całej Polsce, chociaż jej przyprawy i
dodatki były różne.
Z łąk w kuchni wykorzystywano szczaw i zioła np. miętę i
krwawnik, używane jako napary herbat, podobnie jak kwiaty lipy.
Na Kaszubach i Pomorzu większość produktów żywnościowych
pochodziła z własnych upraw – z ogrodu, sadu i hodowli. Stąd pochodziły owoce i
warzywa, a także mleko, jaja, sery, słonina i mięso. Z hodowanego drobiu – kaczek
i gęsi pozyskiwano mięso i krew na czerninę. Z gęsiny wytwarzano „okrasę”,
czyli drobno posiekane mięso zmieszane z przyprawami, które przez dłuższy czas
służyło do przydania smaku i tłuszczu takim daniom jak zupa z brukwi, z
marchwi, a także często jak smarowidło o chleba, z własnego wypieku...
W lecie często spożywano zsiadłe mleko z omaszczonymi
ziemniakami i z sadzonym jajkiem. W ogóle spożywano dużo jaj kurzych, pod
różnymi postaciami – począwszy od jaj gotowanych na miękko i na twardo, jako
jajecznicy, jajek sadzonych. Nie spotkałem się natomiast z jajami
faszerowanymi, chociaż podawano jajka na twardo w szarym sosie.
Przybyłe z Kresów gospodynie rozpropagowały natomiast pierogi
z różnym nadzieniem, a także barszcz ukraiński. Pojawiły się też na gdyńskich
stołach kołduny w rosole lub barszczu, kulebiaki, łazanki i tym podobne
wcześniej tu nieznane potrawy.
Na wigilię natomiast, w niektórych domach podawano kutię i
mamałygę. Jak widać z powyższego trafiło na Pomorze wiele potraw ze wschodu,
ale również Śląsk i Wielkopolska wniosły tu nowe potrawy lub też takie, które
tu znano, lecz serwowano tylko sporadycznie. Do potraw takich należy zaliczyć
krupnioki śląskie oraz żur wielkopolski, który wnet stał się ulubioną potrawą w
naszym regionie.
Przybysze z centralnej Polski rozpropagowali natomiast flaki
i golonkę, które można było znaleźć we wszystkich gdyńskich restauracjach i
barach. Jako przystawkę w knajpach podawano nie tylko rolmopsy i śledzia w
śmietanie,ale tez tatara z żółtkiem jajka...
Ci wszyscy, których nie było stać na korzystanie z
gastronomi, stołowali się w domach, jedząc zwykle jednodaniowe obiady czasami z
wkładką. Bezrobotni i bezdomni musieli zadowolić się bezpłatnymi zupami
wydawanymi przez Opiekę Społeczną lub inne organizacje charytatywne. Robotnicy
portowi czekający na zatrudnienie przy pracach załadunkowych, zwykle
zadowolić się musieli dwiema suchymi
bułkami, kawałkiem czarnego salcesonu i „małpką” czystej wódki, co mniej więcej
odpowiadało godzinnemu zarobkowi. Mówiono, że powodem jednego strajku gdyńskich
robotników przeładunkowych było obniżenie o 15 groszy stawki godzinowej, to
bowiem powodowało, że godzinny zarobek nie pokrywał kosztów wyżej wymienionego
śniadania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz