Dla niego trzynastka była pechowa. To właśnie tego dnia
poległ w obronie naszego miasta. Był 13 września 1939 roku, gdy podporucznik
Zygmunt Cywiński oficer rezerwy, artysta malarz i mieszkaniec Gdyni zginął
zakuty niemieckimi bagnetami. Kilka zdań o tym obrońcy Gdyni znajdziemy w
książce S. Stumph Wojtkiewicza pt. „Alarm dla Gdyni”. Wzmiankę o nim znajdziemy
też w zbiorze relacji W. Tyma i A. Rzepniewskiego, noszącego tytuł „Gdynia
1939”.
I to by było na tyle...
Człowiek, który dosłownie oddał swoje życie za nasze miasto,
nie doczekał się tu żadnego upamiętnienia – najmniejszej uliczki, placyku,
szkoły swojego imienia.
Ale zacznijmy od początku. Podporucznik rezerwy Zygmunt
Cywiński po zmobilizowaniu objął funkcję dowódcy oddziału wartowniczego koszar
w Redłowie (dzisiaj jest tu szpital im. PCK). Wyróżniał się obowiązkowością. W
ostatnich dniach walk obronnych o nasze miasto włączony został ze swoim pododdziałem
w skład 6 kompani dowodzonej przez kapitana Antoniego Kowrygę.
W dniu 12 września, gdy dowództwo podjęło decyzję o
przystąpieniu do realizacji drugiego etapu obrony Wybrzeża, czyli obrony Kępy
Oksywskiej, w nocy z 12 na 13 września wycofano oddziały 2 Morskiego Pułku
Strzelców z linii frontu, przerzucając je w rejon Suchego Dworu i Pogórza.
Wtedy to dla zamaskowania tego manewru, zdecydowano o pozostawieniu dwóch
drużyn strzeleckich w opuszczonych okopach, aby pozorowały trwanie naszych
linii obronnych. Zadanie to powierzono podporucznikowi Cywińskiemu i jego
podkomendnych. Odcinek frontu dla tych dwóch drużyn wyznaczono od Krykulca po
Zatokę. Czy Niemcy dali się nabrać na ten wojenny fortel – nie wiadomo, pewnym
natomiast jest, że 2MPS osłonięty przez dwie drużyny Cywińskiego, wycofał się
bezpiecznie na nowe pozycje.
Gdy rankiem 13 września Niemcy przypuścili atak na polskie
okopy, w rejonie rzeki Kaczej, przywitał ich ogień polskich karabinów
maszynowych. Nacierający ponieśli duże straty. Gdy w czasie ponownego natarcia
zginął żołnierz obsługujący karabin maszynowy, porucznik Cywiński zastąpił gp
niezwłocznie i kontynuował ostrzał.
Według nielicznych jego podwładnych, którym udało się wycofać
na Kępę Oksywską, podporucznik Cywiński z taką zaciętością prowadził ogień do
Niemców, że nie spostrzegł, że został okrążony...
Nacierający Niemcy z wściekłością dopadli go na jego
stanowisku ogniowym i zakłuli go bagnetami...
Zakuć można w kajdany, ale bagnetami to tylko można zakłuć.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące są wszystkie Pana teksty.