Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pułkownik Stanisław Dąbek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pułkownik Stanisław Dąbek. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 sierpnia 2014

Co wiedział pułkownik Dąbek?

Wertując materiały dotyczące Wybrzeża we wrześniu 1939 roku, często zastanawiam się co o ogólnej sytuacji wiedzieli obrońcy Kępy Oksywskiej, a także ich dowódca pułkownik Stanisław Dąbek?

Przy ówczesnym poziomie łączności, jak również szybkich ruchach wojsk niemieckich, wiadomości docierające do obrońców Wybrzeża były niepełne i z reguły spóźnione.

Komunikaty radiowe nadawane przez broniącą się Warszawę były niepełne, mało dokładne i niekiedy zmanipulowane. Wiadomym było, że w połowie września bronił się Hel i Warszawa. Jak była sytuacja na innych wojennych teatrach wiedzieli zapewne generałowie – dowódcy armii, korpusów i dywizji. Oficerowie niższej rangi wiedzieli tylko tyle ile przekazali im ich przełożeni. Niekiedy świadomie unikano przekazywania informacji o sytuacjach na frontach w celu uniknięcia osłabienia morale, bądź defetyzmu...

Co wiedział o sytuacji na Kresach płk Dąbek, tego nie dowiemy się już nigdy. Czy decydując się na samobójczą śmierć, w popołudniowych godzinach 19 września, wiedział o napaści radzieckiej na jego rodzinne strony? A przecież tam w Złoczowie przebywała jego rodzina – matka, żona, córka. Zapewne nie znał szczegółów sytuacji w rejonie Stanisławowa, Lwowa i całego tzw. Przedmieścia, w którym gromadziły się zwarte oddziały i tysiące niedobitków, przed ich ewakuacją do Rumunii i na Węgry.

Tymczasem sytuacja w tej części Polski była następująca. Już w dniu 12 września do Włodzimierza przybył marszałek Rydz – Śmigły ze swoim sztabem. W nocy z 13 na 14 września Naczelne Dowództwo przeniosło się do Młynowa, rozkazując, aby grupa „Włodzimierz” broniła się do dwóch dni, a następnie miała się wycofać z rejonu Stanisławów – Kołomyja.

Dnia 14 i 15 września Niemcy byli już na przedpolu naszych wojsk. W nocy z 16 na 17 września oddziały niemieckie wycofały się w kierunku na Rawę Ruską. Dnia 17 września wojska radzieckie przekroczyły naszą wschodnią granicę.

W tym dniu generał Stachewicz, na polecenie Naczelnego Wodza, pisze pismo do generała Sosnowskiego, w którym informuje go o tym wydarzeniu, oraz o tym, że wojska radzieckie kierują się przez Tarnopol na Złoczów i Kołomyję. W tej sytuacji Naczelny Wódz rozkazuje, aby nasze wojska kierowały się najbliższymi drogami na Rumunię i Węgry. Wszystkie armie otrzymały radiem taki rozkaz.

W tym dniu, około godziny 23 Marszałek przekroczył granicę, a Prezydent RP wydał orędzie do ludności polskiej.

18 września batalion czołgów radzieckich przez Złoczów doszedł do Kołomyi. Dzień później – Rosjanie znaleźli się już na rogatkach Lwowa, w rejonie Łyczakowa.


Czy o tym wszystkim wiedział pułkownik Dąbek? Czy miało to wpływ na jego desperacką decyzję?

wtorek, 26 sierpnia 2014

Oni dowodzili obroną Gdyni

Rozkaz udania się do Gdyni zastał go w Krynicy, gdzie wraz z żoną Ireną spędzał kilkudniowy urlop. Rozkaz brzmiał – udać się niezwłocznie do Gdyni i objąć stanowisko p.o. dowódcy Lądowej Obrony Wybrzeża. Już w dniu następnym, w niedzielę 23 lipca 1939 roku, płk Stanisław Dąbek znalazł się w naszym mieście. Po wielogodzinnej podróży znalazł się w mieście, o którym wiele słyszał, ale w którym nigdy przed tym nie był.

Wtedy, gdy z niewielką walizeczką zmierzał do Sztabu Obrony, mieszczącego się przy ul. Zgoda 4, nie zdawał sobie sprawy, że w tym nieznanym miastem zwiąże się na zawsze, że stanie się jego największym, wojennym bohaterem.

Gmach sztabu był pusty i cichy. Przywitał go pełniący służbę oficera dyżurnego, zaspany podporucznik uprzedzony o jego przyjeździe. Poza owym podporucznikiem i szoferem w sztabie nikogo nie było. Dyżurny oficer skomentował to tak: „Pogoda piękna, niedziela, więc wszyscy są z rodzinami na plaży...”, jednym słowem sielanka.

Kapral – kierowca zawiózł Pułkownika na kwaterę przy ul. Świętojańskiej. Tu przez najbliższe tygodnie kwaterować będzie Pułkownik wraz z żoną, która niebawem przybędzie w ślad za mężem.

Tymczasem Pułkownik skorzystał z propozycji kaprala – kierowcy i udał się na rekonesans, po najbliższej okolicy, lustrując teren, którego niebawem przyjdzie mu bronić. Trasa przejazdu wiodła od granicznej rzeczki Sweliny, szosą gdańską, przez przedmieścia Gdyni i dalej przez Rumię, Redę i Wejherowo, aż po Żarnowiec. Pochodzący z tych okolic kierowca objaśniał i informował Pułkownika o mijanych wsiach i miasteczkach. Płk Dąbek, patrząc na mijany teren oczami dowódcy i żołnierza, był coraz bardziej zaniepokojony, nie dostrzegł tu bowiem żadnych umocnień, schronów, bądź stanowisk ogniowych. Wokół rozciągały się pola i łąki – słowem sielanka.

Gdy następnego dnia zameldował się w dowództwie, podzielił się swoimi obawami, i wtedy to dowiedział się, że plany obrony Gdyni są dotąd niezatwierdzone, a więc i nie realizowane.

Dopiero w tydzień po przybyciu do Gdyni płk Dąbka, przyjechał do naszego miasta gen. Władysław Bortnowski, dowódca Armii „Pomorze”, któremu podporządkowana była Lądowa Obrona Wybrzeża. Na stałe gen. Bortnowski kwaterował w Toruniu, a jego pierwszy pobyt w Gdyni w dniach 31 lipca i 1 sierpnia, zakończył się przeglądem miejscowego garnizonu i defiladą. Na zatwierdzenie planów obrony trzeba było poczekać do kolejnego pobytu Generała, aż do 18 – 19 sierpnia...


Poza owymi opóźnieniami w akceptacji planów obrony opóźnienia miały też miejsce w kompletowaniu kadry oficerskiej. I tak, na przykład podpułkownik dyplomowany Marian Sołodkowski – szef sztabu LOW przybył do Gdyni dopiero pod koniec sierpnia. Podobnie był z wieloma innymi dowódcami poszczególnych formacji wojskowych w naszym mieście.

wtorek, 9 lipca 2013

Ostateczne miejsce wiecznego spoczynku

Czternaście lat temu, gdy zbierałem materiał do artykułu, który niebawem ukazał się w „Wiadomościach Gdyńskich” (nr 7, lipiec 1999 r.), a noszącego tytuł „Płk. Stanisławowi Dąbkowi – pro memoria”, natrafiłem na interesujące informacje dotyczące pośmiertnych losów pułkownika. Chodzi o miejsce pochówku naszego Bohatera.

Jak powszechnie wiadomo wiadomo, pułkownik Dąbek spoczywa na cmentarzu wojskowym w Redłowie, wśród poległych żołnierzy z września 1939 roku i marca 1945 roku, łącznie 581 osób, którzy oddali życie za nasze miasto.

Nie zawsze pułkownik tu spoczywał. Jest to prawdopodobnie jego trzecia mogiła, chyba tym razem już ostateczne miejsce Jego wiecznego spoczynku.

Pierwsza mogiła płk. Dąbka znajdowała się na Babich Dołach, w pobliżu szpitala, tam gdzie zadał sobie honorową śmierć. Stanisław Strumph Wojtkiewicz w książce pt. „Alarm dla Gdyni”, tak to przedstawia:
„...podpułkownik Szpunar zwrócił się do niemieckiego dowódcy: „czy można pochować naszego dowódcę, który leży zabity tam na górze?” (...) Proszę bardzo – rzekł Niemiec. „Gdzie chcecie go pochować?” Podpułkownik Szpunar wskazał miejsce na trawniku koło ostatniego budynku. „Na razie tutaj” - oświadczył.”

Owo „na razie” potrwało kilka lat, całą okupację i pierwsze powojenne lata.

„Dziennik Bałtycki” z datą 1 listopada 1946 roku podaje, że na Placu Grunwaldzkim odbyła się uroczystość żałobna. Przed ołtarzem stanęło sześć trumien ze zwłokami poległych żołnierzy, w tej liczbie ze zwłokami płk. Dąbka. Dalej notka podaje nazwiska VIP – ów, którzy uczestniczyli w tej uroczystości. Po nabożeństwie kondukt ruszył na cmentarz. Nie podaje się na jaki cmentarz, chodziło zapewne o cmentarz witomiński, a to z tej prostej przyczyny, że znajdowały się tam kwatery naszych żołnierzy z września 1939 roku, a także dlatego, że Wojskowy Cmentarz w Redłowie w tym czasie jeszcze nie istniał.

Po roku, 3 listopada 1947 roku „Dziennik Bałtycki” informuje, że w Dniu Wszystkich Świętych nastąpiło poświęcenie cmentarza wojennego w Redłowie, pomimo że prace z jego urządzeniem nie były jeszcze ukończone.

Przypuszczam, że kolejne przeniesienie zwłok Pułkownika, tym razem z Witomina do Redłowa, nastąpiło właśnie wtedy, bądź po tej dacie.

sobota, 14 lipca 2012

Germanizacja Gdyni 1939 – 1945.

19 września 1939 roku padło Oksywie. Ostatnia dzielnica Gdyni zajęta została przez niemieckie wojska. Płk. Dąbek (wspomnienie pułkownika) popełnił samobójstwo, a tysiące jeńców – marynarzy i żołnierzy piechoty – Niemcy popędzili do niewoli.

Gdyni nadano nazwę Gotenhafen, rezygnując z pierwotnej nazwy Gdingen, która zbytnio kojarzyła się z polską nazwą. Równocześnie przystąpiono do usuwania z urzędów, instytucji i sklepów, polskich symboli, tablic i nazw. Zmieniono również polskie nazwy ulic na nazwy niemieckie i tak ul. Świętojańska została ulicą Adolf Hitler, 10. lutego – ulicą Herman Georing i tak dalej.

Od 14 września 1939 roku to jest od momentu wkroczenia Niemców do Śródmieścia trwała akcja aresztowań, internowań i weryfikacji, szczególnie mężczyzn. Spędzono ich na stadiony i korty tenisowe, do sal kinowych lub kawiarni i tu bez pośpiechu, z niemiecką skrupulatnością przesłuchiwano i konfrontowano z zapisami w „Czarnej Księdze”, przygotowanymi już przed wojną przez Centralę policji, przy udziale 5 Kolumny czyli niemieckich kolonistów i szpiegów. Osoby zwalniane otrzymywały odpowiedni dokument zwany Entlassung Schein, pozostałe osoby u których znaleziono w księdze obciążające adnotacje (członek Związku Zachodniego, działacz komunistyczny, powstańcy śląscy i wielkopolscy, księża, redaktorzy gazet, działacze społeczni i samorządowi), kierowane były do Stutthofu o którym już pisałem na blogu (część 1, część 2), bądź do lasów piaśnickich celem unicestwienia.

Szczególne zainteresowanie Niemców wzbudzała wszelka inteligencja, zarówno twórcza jak i tak zwana inteligencja pracująca – urzędnicy, pocztowcy, nauczyciele i inni. Wszyscy oni mogli stanowić potencjalne zagrożenie dla Niemców i ich „Reichu”, i jako tacy musieli być wyeliminowani ze społeczeństwa.

Równolegle przystąpiono do wysiedlania mieszkańców Gdyni w głąb Polski – na teren tworzącego się Generalnego Gubernatorstwa. Jako pierwsi wysiedleni zostali mieszkańcy Orłowa i Śródmieścia. Na następny ogień szli mieszkańcy pozostałych dzielnic w Gdyni. Wysiedlono Polaków pochodzących z byłej „Kongresówki” i „Galicji”. Mieszkańców pochodzących z Pomorza i Poznańskiego – jako przewidzianych do zniemczenia, nie ruszano. Wysiedlanie odbywało się szybko i brutalnie. Do końca 1939 roku, a więc w ciągu trzech miesięcy, usunięto z miasta około 50000 Polaków, a w roku następnym akcję tę kontynuowano.

W ten sposób poza „oczyszczeniem” miasta z rdzennego polskiego żywiołu, zastraszono ludność pochodzącą z byłego zaboru pruskiego,, a równocześnie zdobywano mieszkania dla ciągle napływających z Gdańska, Reichu i krajów nadbałtyckich Niemców.

Niebawem przystąpiono do zniemczania pozostającej w mieście ludności polskiej. Wybierano początkowo ludzi noszących niemieckie nazwiska, bądź urodzonych na terenie Rzeszy i wzywano ich na policję lub gestapo na Kamienną Górę – przeprowadzając z nimi rozmowy werbunkowo – agitacyjne. Rozmowy takie przeprowadzano kilkakrotnie, nękając, obiecując korzyści i strasząc na przemian. Zbyt stanowcza odmowa kończyła się różnie – rezygnowano z takiego kandydata na Niemca, bądź wysiedlano go do GG, a nawet kierowano do obozu koncentracyjno – przejściowego w Potulicach.

Z początkiem 1941 roku podjęto bardziej zorganizowany werbunek w poczet niemieckiej narodowości, angażując w tę akcję miejscowych członków NSDAP, tak zwanych Blockleiterów, nauczycieli, listonoszy i niemieckich sąsiadów. W tym czasie niektórzy mieszkańcy nie wytrzymywali presji psychicznej i przyjmowali 2 lub 3 grupę narodowościową. Grupa 1 – Reichdeutsh – była zarezerwowana dla rodowitych Niemców.

Niekiedy osoby z 2 grupa narodowościową – Volksdeutsch – zmieniali również swoje polsko brzmiące nazwisko na niemieckie, co było przez Niemców mile widziane, a procedura prawna w tym zakresie była maksymalnie uproszczona. Jak widać, Hitlerowcom chodziło o całkowite wyeliminowanie wszystkiego co polskie z miasta. Oto dalsze przykłady ich działalności w tym względzie. Wprowadzono obowiązek używania języka niemieckiego w mieście. Kupując bilet do kina, lub w autobusie – należało mówić po niemiecku. W mowie tej odbywały się nabożeństwa, pogrzeby, a nawet słuchano spowiedzi. Z kościołów usunięto chorągwie z polskimi napisami, a na cmentarzach zamalowano czarną farbą napisy na nagrobnych stelach. Zdarzały się przypadki podsłuchiwania pod drzewami i oknami w jakim języku dana rodzina rozmwia w domu, w jakim śpiewa kolędy w czasie wigilii.

W tej sytuacji staliśmy się dwujęzyczni. Zarówno dzieci jak i dorośli zmuszani do tego sytuacją, wkrótce mówili łamaną niemczyzną. Wśród swoich, w rodzinie, między przyjaciółmi i kolegami mówiono oczywiście po polsku. W momencie, gdy na horyzoncie pojawiał się Niemiec lub ktoś obcy, momentalnie przechodzona na język niemiecki. I tak na przykład w szkole, na przerwie, a nawet w klasie do momentu pojawienia się nauczyciela, mówiliśmy po polsku, natomiast na lekcji mówiliśmy oczywiście po niemiecku. Bawiąc się jako dzieci na podwórku – mówiliśmy oczywiście po polsku, ale wołając kolegę, który znajdował się w pewnej odległości – robiliśmy to po niemiecku w obawie, że usłyszy nas ktoś niepożądany. Postępowaliśmy tak odruchowo, instynktownie i nigdy nie widziałem, aby ktoś w moim najbliższym otoczeniu wpadł z powodu mówienia po polsku.

Już z początkiem października 1939 roku Pomorze łącznie z Gdynią inkorporowano w skład Rzeszy Niemieckiej. Decyzja taka miała swoje konsekwencje prawne i pragmatyczne. Od tego momentu ziemie te nie były okupowane, lecz dołączone – zintegrowane z Rzeszą. W tym stanie rzeczy nie mogło być mowy o polskich szkołach, polskiej policji czy innych polskich urzędach bądź instytucjach, które na wzór Generalnej Guberni – pod nadzorem Niemców i pod ich dyktando prowadziły pozorowaną lub rzeczywistą działalność.

U nas, w Reichsgau Danzig Westpreussen, do którego wcielono Gdynię, wszystkie instytucje były niemieckie. Zlikwidowano polskie szkoły, biblioteki, gazety i świetlice. Zlikwidowano polskie organizacje społeczne i samorządowe. Zabrano wszystkim Polakom radioodbiorniki, aby pozbawić ich dopływu informacji z zagranicy. Jedynym źródłem „informacji” miała być odtąd niemiecka kronika filmowa „Die Deutsche Wochenschau” i dostarczone przez doręczycieli, gdańskie dzienniki firmowane przez NSDAP, a mianowicie „Der Danziger Neuste Nachrichten” i „Der Danziger Vorposte”.

Przed tym szerokim, wieloformatowym natarciem germanizacyjnym broniono się szeptaną propagandą, plotką, kawałem, rzadziej polityczną piosenką – ośmieszającą Niemców i ich dygnitarzy. Poza tym żyło się wspominając Polskę i wierząc, że wszystko co złe, szybciej lub później się skończy.

Na wagę złota były prawdziwe wiadomości o sytuacji na froncie wschodnim. Z niecierpliwością czekano na inwazję aliantów w Europie zachodniej i uruchomienie tak zwanego drugiego frontu.

Wiadomości te uzyskiwano od nielicznych, odważnych, którzy wbrew hitlerowskim nakazom przechowywali radioodbiorniki i z narażeniem życia słuchali polskojęzycznych audycji radiowych z zachodu.

Wiadomości te były następnie kolportowane ustnie wśród krewnych i bliskich znajomych, a na zasadzie plotki wiadomości korzystne, były eksponowane i podbarwiane. A wszystko w dobrej wierze i dla dodania ducha.

Od czasu Stalingradu oraz uruchomienia drugiego frontu – najpierw we Włoszech, a później w Normandii – posiadacze map i atlasów nakłuwali szpilki z chorągiewkami obrazujące posuwanie się obu frontów. Chodziło o plastyczne wyrażenie ruchów frontów, o ich wizualne przybliżenie i uzmysłowienie.

Przez cały czas wojny poza tym, krążyły wśród narodu różnego rodzaju przypowieści i proroctwa – jedni powoływali się na Sybillę, drudzy na Wernyhorę – a wszystkie te proroctwa kończyły się jednoznacznym zapewnieniem o rychłym upadku „czarnego orła” i odrodzeniu się Polski, jako królestwa. Proroctwa te w steroryzowanym mieście działały jak balsam na rany i miały niebagatelne znaczenie psychologiczne. Dodawały sił w oczekiwaniu na klęskę Hitlera i jego najemników. Były rodzajem samoobrony mieszkańców Gdyni na próby zabicia nadziei.

wtorek, 26 czerwca 2012

Pułkownikowi Stanisławowi Dąbkowi – pro memoria.

Chciałem przeprosić wszystkich czytający za to że te pierwsze linijki tekstu są na białym tle, nie wiem jak to naprawić... Już myślałem, że samo się naprawiło, ale niestety tak nie jest. Jeśli ktoś wie jak to zmienić, naprawić to chętnie poczytam wskazówki w komentarzach. A teraz zapraszam do czytania. 


Po raz pierwszy ujrzał polskie wybrzeże w lipcu 1939 roku. Nagły rozkaz odwołał go z Krynicy do Gdyni. Od tego momentu jego nazwisko na zawsze związało się z naszym miastem, bo chociaż przeżył tu zaledwie niespełna dwa ostatnie miesiące życia – za Gdynię walczył i umarł. W chwili śmierci liczył nieco ponad 47 lat...

Urodził się w 1892 roku, w chłopskiej rodzinie, w galicyjskim Nisku. Maturę uzyskał w 1911 roku, by następnie podjąć studia prawnicze na Uniwersytecie Lwowskim. Wybuch 1 wojny światowej pokrzyżował jego życiowe plany.

Już w 1914 roku zostaje powołany do austriackiego wojska, jako tak zwany jednoroczny ochotnik. Od tego momentu los związał go z wojskiem. Jako chorąży walczył na froncie karpackim, gdzie zostaje ciężko ranny w nogi. Przed amputacją i kalectwem uratowali go krakowscy lekarze.

Po rekonwalescencji wraca na front – tym razem na front włoski, nad rzekę Piawę, w pobliżu Wenecji. Wojnę kończy w stopniu porucznika. Wraca do kraju, lecz pozostaje w armii – teraz w tworzącym się Wojsku Polskim. Dzięki dużej wiedzy wojskowej i ogólnej oraz predyspozycją psychicznym szybko awansuje. Wkrótce dowodzi batalionem w 8 pułku piechoty.

W roku 1926 jest już majorem i zastępcą dowódcy 7 Pułku Legionów Piechoty. W tym samym roku zawiera związek małżeński z panią Ireną Polaczek – absolwentką Wydziału Prawa Uniwersytetu Lubelskiego. Piękna i wykształcona żona oraz szybkie awanse służbie rodzą zawiść kolegów oficerów. Pomimo intryg i pomówień nasz bohater dalej awansuje. Niebawem jest podpułkownikiem. Budzi to kolejną falę zawiści i intryg oficerów, którzy nie mogą pogodzić się z faktem, że ktoś spoza grona legionistów robi pomyślną i szybką karierę.

W wyniku tych usunięty zostaje ze swojego stanowiska w pułku i przeniesiony na komendanta kursów dla podchorążych rezerwy do Tomaszowa Mazowieckiego, a następnie do Zambrowa. Funkcję tę – z dużym powodzeniem – pełni w latach 1928 – 29. W roku 1930 awansuje do stopnia pułkownika i wraca do Chełmna na stanowisko dowódcy 7 Pułku Legionów Piechoty.

Zaczynają się kolejne intrygi. Nasyłane są kontrole, które tygodniami szukają błędów i uchybień w pułkowej dokumentacji. Wszystko nadaremnie. Wreszcie dochodzi do otwartego konfliktu pomiędzy płk Dąbkiem, a niechętnym mu gen. Bortnowskim – dowódcą 3 DP, któremu podlega 7 Pułk Legionów. W wyniku interwencji Ministerstwa Obrony płk Dąbek zostaje przeniesiony do Złoczowa, na równorzędne stanowisko. Obejmuje dowodzenie 52 pułku strzelców.

Również tu – podobnie jak poprzednio – bez reszty poświęca się sprawą pułku. W międzyczasie rodzina państwa Dąbków powiększyła się. Na świat przychodzi jedyna ich córka Teresa. Tak upływają kolejne lata...

W lipcu 1939 roku płk Dąbek udaje się na krótki wypoczynek do Krynicy. Tu odnajduje go wezwanie do natychmiastowego udania się na Wybrzeże. W niedzielę, 23 lipca, Pułkownik przybywa do Gdyni, aby objąć stanowiska p.o. dowódcy Lądowej Obrony Wybrzeża. Do wybuchu wojny z Niemcami pozostało pięć tygodni!

Na Wybrzeżu wszystko jest dla naszego bohatera nowe i nieznane. Trzeba poznać z marszu nowych ludzi, teren, struktury organizacyjne i braki... pracy jest wiele i to różnorodnej. Pułkownik pracuje więc po kilkanaście godzin na dobę, dwoi się i troi. Niebawem inspekcję Lądowej Obrony Wybrzeża przeprowadza gen. Bartnowski, teraz przełożony płk Dąbka – jako Inspektor Armii w Toruniu. Nadal nie kryje swojej niechęci wobec Pułkownika!

Tymczasem płk Dąbek i jego sztab pracują nad ostateczną wersją planu obrony Wybrzeża. Jego zatwierdzenie następuje w dniu 18 sierpnia 1939 roku w Toruniu u gen. Bartnowskiego. Do napaści hitlerowskiej na Polskę pozostały niespełna dwa tygodnie...

Akceptowany plan obrony Wybrzeża stanowił wycinek ogólniejszej koncepcji obronnej Polski, przyjętej w głównych założeniach już w marcu 1939 roku przez Głównego Inspektora WP w Warszawie. Koncepcja ta 30 lipca 1939 roku została uszczegółowiona i zatwierdzona do wykonania w zakresie dotyczącym obronności Wybrzeża. Zakładano, że głównym terenem oporu na Wybrzeżu będzie Hel i Półwysep Helski. W tym aspekcie, na przedpolach Gdyni zakładano prowadzenie walk obronnych – opóźniających posuwanie się Niemców, oraz uniemożliwienie połączeń komunikacyjnych na trasie Wejherowo – Gdańsk. Dalej zakładano utratę Gdyni i walki na Kępie Oksywskiej.

Założenia takie rodziły szereg konsekwencji. Decydowały o ilości i jakości sił i środków, wyznaczonych do obrony Wybrzeża i Gdyni, a w szczególności przejawiały się w fakcie podwójnego podporządkowania LOWyb. - z jednej strony Sztabowi Marynarki Wojennej w Helu, z drugiej – Inspektorowi Armii w Toruniu. Konsekwencją tego był np. brak do dnia 25 sierpnia służb kwatermistrzowskich przy sztabie LOWyb., co nie było bez wpływu na stan uzbrojenia, umundurowania i wyposażenia 15000 żołnierzy podległych płk Dąbkowi! Oddzielny problem stanowiły braki kadrowe, spowodowane częściowo tym, że w ramach mobilizacji części specjalistów – artylerzystów, łącznościowców itp., ćwiczonych uprzednio w jednostkach na Wybrzeżu, otrzymała skierowanie do centralnej Polski...

Płk Dąbek dostrzegał te błędy, w miarę swoich możliwości zapobiegał im i niwelował ich skutki. Ale wiele z nich leżało poza sferą jego oddziaływania. Tak było tuż przed wybuchem wojny, jak i w czasie jej trwania. Pułkownik starał się być wszędzie. Przy słabej łączności i braku rozpoznania lotniczego (bowiem zorganizowany dopiero 31 sierpnia pluton lotniczy nie spełnił pokładanych w nim nadziei) płk Dąbek podejmował próby osobistego dowodzenia na wielu odcinkach frontu. Narażał się przy tym na śmierć i eksploatował swoje siły ponad miarę. Wielotygodniowy wysiłek, doprowadziły do tego, że w nocy z 12/13 września, z wyczerpania stracił przytomność.

Dnia 13 września dowództwo LOWyb. Przeniesione zostało z Grabówka na Kępę Oksywską. 14Września rano do Gdyni wkraczają Niemcy. Walki obronne toczą się nadal na Oksywiu, w Kosakowie.. Płk Dąbek i zmniejszająca się z każdym dniem garstka obrońców kontynuuje walkę!

Bronił polskiego Wybrzeża tak, jak pozwalały na to ówczesne realia, z których większość ukształtowana została poza Polską i naszym Wybrzeżem. Gdy podejmował ostatnią w swoim życiu decyzję, losy wrześniowej batalii były już przesądzone. Z zachodu nacierali Niemcy, ze wschodu nacierała na nasze ziemie Armia Czerwona...

Gdy 19 września, około godz. 17 na Babich Dołach, zdecydował się na samobójczą śmierć, zdecydował również o tym, że na zawsze pozostanie na naszym Wybrzeżu...