Podjęta z początkiem lat
dwudziestych ubiegłego wieku decyzja o budowie portu i miasta „przy Gdyni”
sprawiła, że poszukujący pracy i swojego miejsca na ziemi, Polacy zaczęli
masowo napływać nad polskie morze. W pierwszej kolejności nadciągnęli tu młodzi
mężczyźni. W ślad za nimi ruszyły dziewczęta i kobiety - ich żony, siostry i
narzeczone. Do Gdyni zmierzano z pobliskich wsi i miasteczek pieszo, bądź
furmankami. Z odległych krańców kraju jechano koleją, często za pożyczone
pieniądze lub „na gapę”.
Przybysze poza pracą poszukiwali
dachu nad głową, toteż niebawem na obrzeżach budującego się miasta powstawać
zaczęły dzielnice prowizorycznych baraków i slumsów owe Meksyki, Pekiny i
Drewniane Warszawy (o takich dzielnicach pisałem już na blogu, były to wpisy Dzielnica po której zaginął ślad część 1, część 2, część 3, Meksyk - co dalej? i jeszcze o „Przeklętym Wzgórzu” Orlicz – Dreszera).
Tu spotkać można było ludzi z całej Polski, ze wszystkich byłych zaborów, a
także miejscową kaszubską biedotę. Wnet powstawać zaczęły luźne, etnicznie
jednorodne grupy sąsiedzkie, z czasem wymieszane i skoligacone.
Odrębną grupę etniczną,
hermetyczną i różną obyczajowo stanowili pojawiający się w Gdyni Cyganie. Na
ich temat nasza wiedza jest znikoma. Brak o nich informacji w „Gdyńskiej Encyklopedii”
a także w „Rocznikach Gdyńskich”. Z tego powodu pozostały relacje starych
gdynian oraz osobiste wspomnienia, z tego zakresu.
Na początek, aby przybliżyć
problem kilka wiadomości encyklopedycznych. Według tego źródła, Cyganie to lud
koczowniczy przybyły do Europy z Indii w XIII i XIV wieku. Początkowo
zamieszkali na Bałkanach, skąd wędrowali na wschód i zachód naszego kontynentu,
zajmując kolejne tereny od Rumunii, po Hiszpanię. Wędrówki te, trwające przez
wieki, zakłóciła II wojna światowa, a konkretnie hitlerowcy, którzy lud
cygański objęli eksterminacją, podobnie jak Żydów.
Jak wspomniano wyżej, Cyganie
pojawili się w Gdyni i jej okolicy już w latach dwudziestych ubiegłego wieku. W przeciwieństwie do innych
przybyszy nie szukali stałego osiedlenia ani pracy. Gdynię „zaliczali”
przejazdem, czując się lepiej w okolicznych wsiach i miasteczkach kaszubskich
gdzie łatwiej było o paszę dla koni i żywność dla ludzi. Cygańskie tabory zdążały więc w kierunku Rumi, Redy, Wejherowa bądź Pucka, a nawet do Hallerowa i na Półwysep
Helski. Tu szukano terenów nadających się na popas lub obozowiska, głównie na
zacisznych polanach, zagajnikach i łąkach. W Gdyni tabory były przejazdem już
od kwietnia czyli od
momentu
zazielenienia się pól i łąk. Zima eliminowała Cyganów
z krajobrazu. Na tą porę roku cygańskie tabory zapadały we wsiach, jak
niedźwiedzie w gawrach, ale już wczesną wiosną pojawiały się znów.
Wraz z przylotem
bocianów, pojawiały się barwne wozy cygańskie na gdyńskich ulicach. Tabory
ciągnęły od strony Kartuz przez Wielki Kack, Orłowo i dalej do Świętego Jana a stąd Szosą Gdańską, zwaną
później ul. Morską, przez Grabówek, Chylonię, Cisową i dalej. Tylko nieliczne tabory zatrzymywały się nieopodal
gdyńskiej cegielni, tam gdzie dziś jest Wyższa Szkoła Administracji i Biznesu
przy ul. Kieleckiej, a wtedy przy krętej,
leśnej drodze z Gdyni na Witomino. Tu u wylotu
lasu, na niewielkiej polanie zatrzymywano się na jedną lub kilka nocy, rozpalano ogniska, gotowano strawę i nocowano w wozach lub prowizorycznych namiotach.
Rankiem, o ile nie ruszano dalej, Cyganki otoczone gromadką dzieci wyruszały do śródmieścia - żebrać
i wróżyć. Mężczyźni nieco później formowali niewielkie zespoły muzyczne, zwykle
kwartety i niosąc akordeon, bas i skrzypce maszerowali na place i ulice, aby
koncertować.
Tak było w centrum
miasta. Natomiast na przedmieściach pojawianie się Cyganek wywoływało zwykle panikę. Chowano kury i kaczki, zapędzano do domu dzieci i starano się nie
wpuszczać intruzów do obejścia. Mimo tego dość chętnie korzystano z
wróżb (z dłoni lub kart) płacąc za tę usługę żywnością. Cyganki
chodziły zwykle parami, co komplikowało sytuację goszczących je tubylców. Gdy
jedna natrętnie narzucała się ze swoimi wróżbami, druga penetrowała obejście i
kradła. Takie obrazki zapamiętałem z dzieciństwa.
W
czasie wojny Cyganie zniknęli z gdyńskich ulic. Ich niewielka, w owym czasie 30
tysięczna populacja zepchnięta została do odludnych wsi, gdzie próbowała
przetrwać hitlerowskie zapędy, pozostali zaś trafiali do obozów
koncentracyjnych, głównie do Oświęcimia.
Po wojnie, już w 1945
roku, Cyganie powrócili do Gdyni. Niebawem barwnie ubrane Cyganki pojawiły się
na Hali Targowej, a mężczyźni jak dawniej, koncertowali tworząc zespoły muzyczne.
Cyganie nadal nie imali się stałej pracy zarobkowej.
W
latach późniejszych gros Cyganów przeniosła się w rejon Rumi - Redy. Tylko nieliczne
tabory tradycyjnie biwakowały przy ul. Kieleckiej, bądź zmierzając na zachód zatrzymywali się na noc
w Cisowskim Małym Lasku
(własność rodziny Skelników) przy ul. Chylońskiej, na granicy Cisowej i Rumi.
Po uruchomieniu kolejki SKM na trasie Gdynia-Wejherowo i po przymusowym
osiedleniu na stałe nieopodal Rumi (druga połowa lat 60. ubiegłego wieku)
obecność Cyganów w Gdyni rozciągnęła się na cały rok. Ciągle widuje się Cyganki
na gdyńskiej Hali Targowej, na placach i ulicach, a także cygańskie kwartety
muzyczne głównie na skrzyżowaniach ulic.
Z opowieści dziadków i rodziców dowiedziałem się że Cyganie pomieszkiwali w taborach w okolicach obecnej ulicy Boisko na Obłużu Leśnym, gdzie wśród drzew znajdował się kiedyś duży pusty plac.
OdpowiedzUsuń