W
przeciwieństwie do miasta, gdzie
zniszczenia wojenne były relatywnie niewielkie,
zniszczenia w porcie gdyńskim
były ogromne. Powołana w trzy tygodnie
po kapitulacji Niemiec komisja
działająca pod przewodnictwem mgr.
Tadeusza Ocioszyńskiego w swoim raporcie z dnia 30 kwietnia 1946 r. określiła wielkość tych strat na 60% ogólnych nakładów poniesionych na gospodarkę
morską w okresie
międzywojennym.
Jak podaje Edward Obertyński
w swojej książce pt. „Łowcy wraków” (Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa,
1977) na terenach polskich wód było 12 pól minowych z czego w
samym porcie gdyńskim
znajdowały się 64 miny nie kontaktowe, a
w rejonie Babich Dołów 24 miny
kontaktowe. Gdy do tego dodamy niewybuchy, bomby i pociski zalegające na
terenie portu, mieć będziemy obraz niebezpieczeństw czyhających na robotników,
którzy spontanicznie przystąpili do usuwania wojennych zniszczeń. A zniszczenia
te - owe 60 % strat wcześniej wspomniane - występowały we wszystkich obszarach
portowej gospodarki.
Poza minami, w
basenach portowych zalegało aż siedem wraków statków - od blokującego wejście
do portu pancernika „Gneisenau” (długość 226 m, wyporność 32 tys. ton) po
mniejsze jednostki, jak okręt „T-10” w basenie nr VI lub „Schleswig-Holsztein”
w basenie nr V (o wyporności tylko 12,2 tys. ton). To były wraki widoczne,
które można było z daleka ominąć. W basenach leżały też dziesiątki małych
wraków - motorówek, łodzi i kutrów, a także fragmenty dźwigów portowych i wszelki inny złom - niewidoczny, bo ukryty tuż pod lustrem wody, a stanowiący
realne zagrożenie.
Lokalizację inne
wraków na dnie gdyńskiego portu można zobaczyć na poniższej mapie.
Lokalizacja wraków znajdujących się w gdyńskim porcie po II Wojnie Światowej. |
Równie wielkie zagrożenie
stwarzały poszarpane nabrzeża i falochrony bezlitośnie zniszczone przez
Niemców, dosłownie w ostatniej chwili przed ich ucieczką na Hel. Spalone
zostały też magazyny portowe - głównie te pierwszej linii, a
także
wiadukty i mosty, wiodące do portu, torowiska i drogi dojazdowe.
Naprawy i remonty
na lądzie można było prowadzić za pomocy łopaty, kilofa i młotka.
Gorzej
było z pracami na wodzie i w wodzie. Brak było nie
tylko odpowiednich materiałów, ale także wyszkolonych fachowców np. nurków, a
zwłaszcza wyposażenia do
prac podwodnych.
Powołane w
1945 roku
Biuro Odbudowy Portów (BOP) sprowadziło na
Wybrzeże radziecką misję koordynującą rozminowanie portów i rynien wejściowych
do
portów. Było to tym łatwiejsze,
że Rosjanie
byli zainteresowani eksploatacją naszych portów, wywozem mienia ze
stoczni a także wydobycia wraków. Wrakami podzielono
się,
z
300 wydobytych wraków, aż 200 mieli
otrzymać Rosjanie, a 100 Polacy, znaczna część tych wraków
po
niewielkich remontach została włączona do eksploatacji i
służyła
jeszcze przez szereg lat.
Jak podaje E. Obertyński radzieckie trałowce oczyściły
łącznie 346 Mm2 akwenów, wydobywając aż 2000 różnego typu min. Próbowano
też usunąć, liniowiec „Gneisenau” z głównego wejścia do portu. Gdy ta
operacja nie powiodła się, wykonano nowe, zastępcze wejście.
Do odbudowy i prac podwodnych sprowadzono też duńską
firmę „Svitzer” z Kopenhagi,
cieszącą się dobrą renomą na skalę europejską. Udało się jej usunąć wrak „Warthe”
blokujący nabrzeże koło Dworca Morskiego.
W styczniu
1946
roku z Londynu powrócił kapitan żeglugi wielkiej Poinc, który
przy GAL (późniejsze PLO) zajął się kierowaniem komórką ratownictwa okrętowego. Stworzył m.in. ekipę nurków szkoląc marynarzy, a także podpatrując metody pracy Rosjan
i Duńczyków w zakresie ratownictwa okrętowego i wydobywania, wraków, wypracował tzw. polską metodę
pracy w tym zakresie. Metoda
ta stała się znana na
całym świecie, sławiąc pracę naszych morskich ratowników (więcej o początkach ratownictwa: część 1, część 2).
Składam gratulacje, wspomnianemu przeze mnie w tym tekście, E. Obertyńskiemu z okazji awansu na stopień komandora (wrzesień 2001, Towarzystwo Miłośników Gdyni). |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz