O tym jak niebezpieczne były samotne miny, świadczy interesująca i nieco komiczna relacja kmdr.
Władysława Trzcińskiego zamieszczona w ,,Roczniku Gdyńskim” nr
5 na str. 217. Artykuł nosi tytuł ,,W walce z zardzewiałą
śmiercią” i naprawdę warty jest przeczytania, tym bardziej, że
pochodzi z tzw. pierwszej ręki...
Druga obok min plagą nękającą i
wręcz uniemożliwiająca pracę naszych portów były liczne wraki, niektóre z całą premedytacją
zatopione przez hitlerowców w takich miejscach, aby miały na długo
przeszkodzić w normalnym funkcjonowaniu wewnętrznych dróg wodnych
i nabrzeży. Takich wraków – zawalidróg w rejonie naszego
wybrzeża znajdowało się około 300! Potraktowano je jako zdobycz
wojenną i podzielono pomiędzy Polskę i ZSRR, bowiem wraki te były
prawdziwymi ,,kopalniami” szlachetnych gatunków stali, metali
kolorowych, przewodów elektrycznych, a nawet agregatów i maszyn.
Jak zapewne pamięta większość
gdynian, główne wejście do naszego portu blokowało nieruchome
cielsko wraku pancernika ,,Gneisenau”. Z tym wrakiem zdecydowano
się rozprawić w późniejszym terminie. W pierwszej kolejności
natomiast Rosjanie usunęli z wejścia do portu wewnętrznego wraku
statku ,,Zahringen” i otworzyli wejście do jedynego
niezniszczonego nabrzeża, mianowicie do Nabrzeża Polskiego!
Duńska firma ,,Svitzer” z
Kopenhagi – najstarsza firma ratownictwa w Europie – zajęła się
wydobyciem wraku statku ,,Warthe”, który blokował podejście do
nabrzeża przy Dworcu Morskim.
Tymczasem nasi ratownicy z BOP i
Wydziału Ratownictwa GAL zajmowali się innymi pracami, ale głównie
podpatrywali i uczyli się ratowniczych sztuczek od Duńczyków i
Rosjan. Nauka ta była bardzo cenna – bo już niebawem została
wypracowana tzw. ,,polska metoda” wydobywania wraków, która
rozsławi imię naszego kraju i naszych specjalistów daleko poza
Europę!
Jak na razie – pomimo upływu lat i
wytężonej pracy – Bałtyk był nadal groźny. Miała się o tym
przekonać załoga naszego chłodnicowca s/s ,,Lech”, który 30
września 1948 roku wyszedł z Gdyni z ładunkiem bekonów do Anglii.
W pobliżu Kanału Kilońskiego statek wszedł na minę i zatonął.
Na szczęście obyło się bez ofiar. Statek osiadł na dnie, na
głębokości 18 m, tak że z wody sterczały wierzchołki masztów.
Strata była dotkliwa, był to bowiem w tamtym czasie nasz jedyny
chłodnicowiec. Zdecydowano się wydobyć statek z zamiarem
wyremontowania. O pomoc wydobycia ,,Lecha” zwrócono się do
Duńczyków. Lecz oni odmówili wykonania tych prac, uzasadniając
odmowę trudnościami technicznym. Wtedy do dzieła przystąpili nasi
ratownicy i po raz pierwszy zastosowali ,,polską metodę”!
Barwnie i szczegółowo akcję tę
opisuje Obertyński we wspomnianej już książce ,,Łowcy wraków”.
Ograniczę się zatem wyłącznie do przytoczenia niektórych
epizodów z tej książki. Otóż da akcji przystąpiono po
jesiennych sztormach – wiosną 1949 roku. Ustalono, że aby
podnieść ,,Lecha” z dna potrzeba siły rzędu 2300 ton. Oznaczało
to, że potrzebnych będzie 10 pontonów o ,,udźwigu” 250 ton
każdy. Te pontony wykonała z poniemieckich segmentów okrętów
podwodnych Stocznia Remontowa w Szczecinie. Potrzebne liny stalowe
tzw. stropy potrzebne do podniesienia wraku wykonała Fabryka Drutu i
Wyrobów z Drutu w Bytomiu.
Do prac wydobywczych przystąpiono 2
lipca 1949 roku. Uczestniczyły w nich między innymi kilka naszych
holowników (w tym ,,Herkules” i ,,Swarożyc”) oraz około 50
ratowników pod dowództwem kpt. Stefanowskiego i kpt.
Kowalewskiego.
Prace wstępne trwały trzy miesiące.
Trzeba było przy pomocy tzw. ,,pip” podkopać się pod dnem wraku
do końca września. Wtedy holownik ,,Żubr” przyholował w miejsce
akcji pontony. Zatopiono je i zamocowano do kadłuba wraku. Następnie
za pomocą sprężonego powietrza, wyparto z pontonów wodę i dnia
22 września 1949 roku – a więc prawie po roku - ,,Lech”
wynurzył się z fal! ,,Polska metoda” wydobywania wraków zdała
egzamin!
Pojawiły się wprawdzie kłopoty
innej natury, o których szeroko opowiada Obertyński, ale
ostatecznie ,,Lech” odholowany został do stoczni duńskiej w
Helsingor i tam poddany gruntownemu remontowi.
Dla polskiego ratownictwa morskiego
przypadek ten był rodzajem inicjacji i postawił naszych ratowników
w szeregu światowej czałówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz