wtorek, 30 kwietnia 2013

1. majowe refleksje

Z opowiadań rodziców wiem, że pierwszy raz w pochodzie uczestniczyłem w wieku trzech lat. Mieszkaliśmy wtedy na Obłużu, a pochód był w Śródmieściu. Robotnicy z okolic Cisowej, Chyloni, Demptowa, Grabówka, Obłuża i Oksywia, zebrali się przy siedzibie Polskiej Partii Socjalistycznej na Grabówku, która mieściła się tuż przy Poczcie (po wojnie przez lata była to siedziba Ochotniczej Straży Pożarnej – dość długi parterowy barak).

Zebrało się kilkaset osób, całe robotnicze rodziny, w tym kobiety z dziećmi. Pochód ruszył przed południem w kierunku Śródmieścia, demonstranci szli ul. Morską, dalej ul. 10 lutego na Plac Grunwaldzki, gdzie odbył się wiec.

Żądano pracy i chleba. Takie były hasła, takie transparenty i okrzyki. Policja nie interweniowała, bowiem porządku pilnowała Milicja Robotnicza, której członkowie asekurowali pochód przed potencjalnymi prowokatorami.

Podobno maszerującym przygrywała jakaś amatorska orkiestra, a ludzie śpiewali „Czerwony Sztandar” oficjalny hymn PPS. Ale wszystko to znam wyłącznie z opowiadań rodziców, którzy pochód ten często wspominali.

Było tak w 1937 roku, bo rok później, pochód był jeszcze większy, ale nasza rodzina już w nim nie uczestniczyła.

Poza wspomnieniami z tego pochodu pamiętano też wydarzenia z 1936 roku na Grabówku. Pamiętano strajk z czerwca tego roku, który miał burzliwy, krwawy przebieg. Pamiętano czarną chorągiew, którą strajkujący robotnicy budowlani wywiesili na gmachu Pośrednictwa Pracy przy ul. Morskiej 89 (dziś jest tam Młodzieżowy Dom Kultury).

Mówiono o brutalności policji, która strzelała do robotników, raniąc kilka osób w tym jedną śmiertelnie (9 rannych, a Stanisław Czapski zmarł w szpitalu).

Organizatorem tego strajku był Związek Zawodowy Robotników Budowlanych, obok Związku Zawodowego Transportowców, główna siła po9lityczna robotników Gdyni.

W okresie tym ZZRB walczył o utrzymanie dotychczasowych stawek płac, przestrzeganie liczby godzin pracy, oraz zmniejszeniu liczby bezrobotnych, i to stało się powodem strajku i jego stłumienia.

Żądano też zorganizowania robót publicznych w celu zmniejszenia bezrobocia, które w tym czasie wynosiło w Gdyni około 10%.

Mediatorem pomiędzy strajkującymi, a pracodawcami i władzami miasta został dziennikarz i działacz PPS z Grudziądza Kazimierz Rusinek. Szybko znalazł on posłuch u robotników i doprowadził do wyciszenia rozruchów.

O wszystkim tym opowiadali moi rodzice, a ja po latach znalazłem potwierdzenie ich relacji w publikacjach. Osobiście z tamtych lat zapamiętałem tylko dwa epizody – bezrobotnego ojca, który każdą zimę spędzał w domu i wypatrywał wiosny oraz zupę „wodziankę” jaką koledzy z sąsiedztwa przynosili w kankach na mleko z odległego „pośredniaka” na Grabówku. Dodatkiem do tej zupy były prasowane kostki kawy zbożowej z cukrem, które to kostki zjadaliśmy traktując tę kawę jako namiastkę cukierków...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz