niedziela, 10 listopada 2013

Rowerem po Gdyni

Nie będzie tu o ścieżkach rowerowych. Takie w owym czasie nie były tu znane. W czasie początków Gdyni jako miasta, rower służył celom zarobkowym. Był pojazdem, na którym jego właściciel w dni robocze dojeżdżał do pracy i z pracy. W budującym się mieście, o słabo funkcjonującej i drogiej komunikacji miejskiej, posiadanie własnego pojazdu, umożliwiającego przemieszczanie się szybkie i w dowolnym kierunku, było nie do przecenienia.

Zwykle po znalezieniu pracy i kwatery kolejnym elementem zadomowienia się w Gdyni było posiadanie roweru. Posiadacz roweru był dyspozycyjny i niezależny. Mieszkając nawet na odległym przedmieściu mógł w szybkim czasie dotrzeć z jednego krańca miasta na drugi. Z Demptowa czy Meksyku, bądź Oksywia dojechać do portu lub do Orłowa. Dojeżdżano tak bez względu na warunki atmosferyczne, o ile taka była potrzeba. Dojeżdżano już wybudowanymi fragmentami ulic, po śliskiej kostce bazaltowej, po „kocich łbach”,  a częściej polnymi lub leśnymi ścieżkami np. z Witomina, bądź rozmiękłymi ścieżkami przez łąki np. z Obłuża.

Dojazdy takie trwały zwykle kilkadziesiąt minut, w zależności od pogody. Alternatywą dotarcia do miejsca pracy był pieszy marsz. W tej sytuacji sprawny rower był przedmiotem pożądania i częstych kradzieży.

Gdynia nie dysponowała własną fabryką rowerów. Sprowadzano je z okolic Torunia bądź z głębi kraju. Rozprowadzały je warsztaty rowerowe, które prowadziły także sprzedaż części i świadczyły naprawy. Drobne naprawy właściciel przeprowadzał we własnym zakresie. Zwykle w sobotnie popołudnie na podmiejskich podwórkach odbywały się przeglądy rowerów i dokonywane były drobne korekty i naprawy pojazdów. Rower musiał posiadać oświetlenie i sprawny układ hamulcowy. Właściciel niesprawnego roweru karany był mandatem przez policjantów.

A pamiętać należy, że każdy rower miał na ramie wybity numer. Rower musiał być zarejestrowany w magistracie. Otrzymywano wtedy dowód rejestracyjny oraz metalową tabliczkę, którą należało zamocować pod siodełkiem. Wszystko to i jeszcze więcej było przedmiotem kontroli policyjnej. Sprawdzano też sprawność światła zasilanego dynamem, stan światełka odblaskowego, które musiało być zawsze czyste. Sprawność hamulców, nożnego i ręcznego. Sprawdzano też trzeźwość kierowcy, to sprawdzano „na chuch”.

W czasie wrześniowej obrony naszego miasta w 1939 roku, utworzono specjalny oddział cyklistów, zwiadowców. Był to pluton dowodzony przez porucznika Tadeusza Jaroszewskiego, liczący 32 żołnierzy. Dysponowali oni rowerami i jednym motocyklem, a poza bronią strzelecką dysponowali 2 rkm. Pododdział ten użyty został do celów zwiadowczych w rejonie leśnym Łężyc.

W czasie okupacji rowerów używano w sposób dotychczasowy (wbrew twierdzeniu niektórych autorów, w Gdyni nie zabroniono Polakom z ich korzystania). Z rowerów tych korzystano często w tzw. wyprawach „hamsterskich” do pobliskich wsi, w ramach wymiany handlowej między miastem a wsią. Na wieś dostarczano bibułki do robienia papierosów, kamienie do zapalniczek, żyletki i inne, ze wsi w drodze wymiany przywożono mięso, jaja, masło.

Proceder ten był oczywiście karany, lecz znający teren miejscowi Kaszubi, leśnymi ścieżkami omijali niemieckie posterunki i dokarmiali nasze miasto.

1 komentarz:

  1. Ciekawy wpis z przyjemnością czytam pańskiego bloga, a tak swoją drogą jestem ciekaw jakby skomentowali nasze ścieżki rowerowe pierwsi gdyńscy cykliści. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń