Nie będzie tu o ścieżkach rowerowych. Takie w owym czasie nie
były tu znane. W czasie początków Gdyni jako miasta, rower służył celom
zarobkowym. Był pojazdem, na którym jego właściciel w dni robocze dojeżdżał do
pracy i z pracy. W budującym się mieście, o słabo funkcjonującej i drogiej
komunikacji miejskiej, posiadanie własnego pojazdu, umożliwiającego przemieszczanie się szybkie i w
dowolnym kierunku, było nie do przecenienia.
Zwykle po znalezieniu pracy i kwatery kolejnym elementem
zadomowienia się w Gdyni było posiadanie roweru. Posiadacz roweru był
dyspozycyjny i niezależny. Mieszkając nawet na odległym przedmieściu mógł w
szybkim czasie dotrzeć z jednego krańca miasta na drugi. Z Demptowa czy
Meksyku, bądź Oksywia dojechać do portu lub do Orłowa. Dojeżdżano tak bez
względu na warunki atmosferyczne, o ile taka była potrzeba. Dojeżdżano już
wybudowanymi fragmentami ulic, po śliskiej kostce bazaltowej, po „kocich
łbach”, a częściej polnymi lub leśnymi
ścieżkami np. z Witomina, bądź rozmiękłymi ścieżkami przez łąki np. z Obłuża.
Dojazdy takie trwały zwykle kilkadziesiąt minut, w zależności od pogody. Alternatywą dotarcia do miejsca pracy był pieszy marsz. W tej
sytuacji sprawny rower był przedmiotem pożądania i częstych kradzieży.
Gdynia nie dysponowała własną fabryką rowerów. Sprowadzano je
z okolic Torunia bądź z głębi kraju. Rozprowadzały je warsztaty rowerowe, które
prowadziły także sprzedaż części i świadczyły naprawy. Drobne naprawy
właściciel przeprowadzał we własnym zakresie. Zwykle w sobotnie popołudnie na
podmiejskich podwórkach odbywały się przeglądy rowerów i dokonywane były drobne
korekty i naprawy pojazdów. Rower musiał posiadać oświetlenie i sprawny układ
hamulcowy. Właściciel niesprawnego roweru karany był mandatem przez
policjantów.
A pamiętać należy, że każdy rower miał na ramie wybity numer.
Rower musiał być zarejestrowany w magistracie. Otrzymywano wtedy dowód
rejestracyjny oraz metalową tabliczkę, którą należało zamocować pod siodełkiem.
Wszystko to i jeszcze więcej było przedmiotem kontroli policyjnej. Sprawdzano
też sprawność światła zasilanego dynamem, stan światełka odblaskowego, które
musiało być zawsze czyste. Sprawność hamulców, nożnego i ręcznego. Sprawdzano
też trzeźwość kierowcy, to sprawdzano „na chuch”.
W czasie wrześniowej obrony naszego miasta w 1939 roku,
utworzono specjalny oddział cyklistów, zwiadowców. Był to pluton dowodzony
przez porucznika Tadeusza Jaroszewskiego, liczący 32 żołnierzy. Dysponowali oni
rowerami i jednym motocyklem, a poza bronią strzelecką dysponowali 2 rkm.
Pododdział ten użyty został do celów zwiadowczych w rejonie leśnym Łężyc.
W czasie okupacji rowerów używano w sposób dotychczasowy
(wbrew twierdzeniu niektórych autorów, w Gdyni nie zabroniono Polakom z ich
korzystania). Z rowerów tych korzystano często w tzw. wyprawach „hamsterskich”
do pobliskich wsi, w ramach wymiany handlowej między miastem a wsią. Na wieś
dostarczano bibułki do robienia papierosów, kamienie do zapalniczek, żyletki i
inne, ze wsi w drodze wymiany przywożono mięso, jaja, masło.
Proceder ten był oczywiście karany, lecz znający teren
miejscowi Kaszubi, leśnymi ścieżkami omijali niemieckie posterunki i dokarmiali
nasze miasto.
Ciekawy wpis z przyjemnością czytam pańskiego bloga, a tak swoją drogą jestem ciekaw jakby skomentowali nasze ścieżki rowerowe pierwsi gdyńscy cykliści. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń