poniedziałek, 16 grudnia 2013

Wspomnienie o tych co odeszli na wieczną wachtę

Jeszcze przed paru laty, gdy zdrowiem nam na to pozwalało, często spacerowaliśmy z żoną bulwarem. Mijaliśmy wtedy, stojącą tu od 1988 roku, statuę przedstawiającą stylizowaną sylwetkę kobiety, zwrócona w stronę morza, w geście rozpaczy, czekająca na powrót kogoś bliskiego. Autorce rzeźby pani Irenie Loroch, udało się wyrazić emocje kobiety, matki lub żony, nadaremnie czekającej, z coraz mniejszą nadzieją, chociaż ta podobno umiera ostatnia.

Przy tej nadmorskiej rzeźbie zwykle płonęły znicze i leżały kwiaty, co nie dziwi, gdyż pamięta się, że morza świata pochłonęły sporo gdynian, marynarzy, rybaków, bądź pasażerów wyruszających w swój ostatni rejs z naszego portu. Statua ta skłaniała mnie zawsze do refleksji, podobnie jak zbiorowy grób dalmorowskich rybaków, dobrze widoczny z ul. Witomińskiej. W grobie tym spoczywają ciała 6 rybaków „Dalmoru”, chociaż grobów z nazwiskami jest aż 11, bowiem 5 mogił jest symbolicznych, gdyż ciał tragicznie zmarłych nigdy nie odnaleziono.

Jedna z owych pustych, symbolicznych mogił należy do mojego szkolnego kolegi, mieszkańca Cisowej, starszego rybaka Edmunda. Był jednym z tych kolegów, którzy mieszkali tuż przy naszej szkole na ul. Żytniej. Kolegów takich mieszkających obok szkoły było kilku. Zazdrościliśmy im wygody, możliwości wyskoczenia w czasie przerwy do domu, bliskiego dojścia, co było sprawą liczącą się szczególnie w zimie lub jesiennej szarugi.

Już w 1948 roku nasze drogi się rozeszły. Wtedy to kończąc szkołę podstawową dokonywaliśmy wyboru naszych życiowych dróg. Nieliczni szli do ogólniaka, większość jednak wybierała szkoły zawodowe, bądź naukę zawodu w warsztatach rzemieślniczych. Zapewne do tych należał Edmund, bo zginął mi z oczu na wiele lat. Jego nazwisko znalazłem dopiero po latach, na wspomnianej symbolicznej mogile, na witomińskim cmentarzu.

Ostatni, przypadkowo, zgadaliśmy się z sąsiadką. Okazało się wtedy, że jest córką mojego szkolnego kolegi Edmunda. Z relacji sąsiadki opisującej tragiczny los swojego ojca wyłonił się dość wyraźny zarys tragedii.

Edmund był starszym rybakiem na traulerze „Brda”, którego armatorem był gdyński „Dalmor”. Statek nie należał do najnowszych.

Był styczeń 1975 roku. „Brda” łowiła na Morzu Północnym. Nasilający się sztorm sprawił, że statek próbował szukać schronienia w niewielkim duńskim porcie Hansholm. Statek dotarł do portu, była noc z 9 na 10 stycznia 1975 roku. Uderzenie fali sprawiło, że statek rzucony został na umocnienia nabrzeża i położył się na burcie. Kolejne fale dokonały ostatecznego zniszczenia. Licząca 18 osób załoga podjęła próbę ratunku. Duńczycy podjęli próbę ratowania za pomocą śmigłowca. Z dziobu statku wyciągnięto siedmiu rozbitków. Rybaków znajdujących się na śródokręciu zmyły sztormowe fale. Próba ratunku była bezskuteczna. Wprawdzie udało się wyciągnąć jednego rozbitka, ale zmarł on na zawał serca.

Polskie władze i armator po identyfikacji ciał przez rodziny sprowadziły zwłoki do Gdyni i urządziły pogrzeb finansowany przez firmę. Kontynuowano tez dalsze poszukiwania członków załogi naszego trawlera. Bez rezultatu...


Przed paroma laty, w duńskim miasteczku wmurowano tablicę upamiętniającą tę tragedię, na którą zaproszono polskie rodziny zmarłych rybaków. Jak oświadczyła córka Edmunda, pomimo upływy lat, trauma tej tragedii pozostała...

2 komentarze:

  1. Pamiętam tamtą tragedię, w tamtych latach była to głośna sprawa tu na wybrzeżu. Tablica upamiętniająca zmarłych rybaków jest też w kościele Serca Jezusowego w Gdyni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę się jednak poprawić, w kościele Serca Jezusowego w Gdyni jest tablica upamiętniająca marynarzy którzy zatonęli wraz z MS Nysa. Była to również wielka tragedia która wydarzyła się jednak o 10 lat wcześniej.

    OdpowiedzUsuń