Jeszcze przed paru laty, gdy zdrowiem nam na to pozwalało,
często spacerowaliśmy z żoną bulwarem. Mijaliśmy wtedy, stojącą tu od 1988
roku, statuę przedstawiającą stylizowaną sylwetkę kobiety, zwrócona w stronę
morza, w geście rozpaczy, czekająca na powrót kogoś bliskiego. Autorce rzeźby
pani Irenie Loroch, udało się wyrazić emocje kobiety, matki lub żony,
nadaremnie czekającej, z coraz mniejszą nadzieją, chociaż ta podobno umiera
ostatnia.
Przy tej nadmorskiej rzeźbie zwykle płonęły znicze i leżały
kwiaty, co nie dziwi, gdyż pamięta się, że morza świata pochłonęły sporo
gdynian, marynarzy, rybaków, bądź pasażerów wyruszających w swój ostatni rejs z
naszego portu. Statua ta skłaniała mnie zawsze do refleksji, podobnie jak
zbiorowy grób dalmorowskich rybaków, dobrze widoczny z ul. Witomińskiej. W
grobie tym spoczywają ciała 6 rybaków „Dalmoru”, chociaż grobów z nazwiskami
jest aż 11, bowiem 5 mogił jest symbolicznych, gdyż ciał tragicznie zmarłych
nigdy nie odnaleziono.
Jedna z owych pustych, symbolicznych mogił należy do mojego
szkolnego kolegi, mieszkańca Cisowej, starszego rybaka Edmunda. Był jednym z
tych kolegów, którzy mieszkali tuż przy naszej szkole na ul. Żytniej. Kolegów
takich mieszkających obok szkoły było kilku. Zazdrościliśmy im wygody,
możliwości wyskoczenia w czasie przerwy do domu, bliskiego dojścia, co było
sprawą liczącą się szczególnie w zimie lub jesiennej szarugi.
Już w 1948 roku nasze drogi się rozeszły. Wtedy to kończąc
szkołę podstawową dokonywaliśmy wyboru naszych życiowych dróg. Nieliczni szli
do ogólniaka, większość jednak wybierała szkoły zawodowe, bądź naukę zawodu w
warsztatach rzemieślniczych. Zapewne do tych należał Edmund, bo zginął mi z
oczu na wiele lat. Jego nazwisko znalazłem dopiero po latach, na wspomnianej
symbolicznej mogile, na witomińskim cmentarzu.
Ostatni, przypadkowo, zgadaliśmy się z sąsiadką. Okazało się
wtedy, że jest córką mojego szkolnego kolegi Edmunda. Z relacji sąsiadki
opisującej tragiczny los swojego ojca wyłonił się dość wyraźny zarys tragedii.
Edmund był starszym rybakiem na traulerze „Brda”, którego
armatorem był gdyński „Dalmor”. Statek nie należał do najnowszych.
Był styczeń 1975 roku. „Brda” łowiła na Morzu Północnym.
Nasilający się sztorm sprawił, że statek próbował szukać schronienia w
niewielkim duńskim porcie Hansholm. Statek dotarł do portu, była noc z 9 na 10
stycznia 1975 roku. Uderzenie fali sprawiło, że statek rzucony został na
umocnienia nabrzeża i położył się na burcie. Kolejne fale dokonały ostatecznego
zniszczenia. Licząca 18 osób załoga podjęła próbę ratunku. Duńczycy podjęli
próbę ratowania za pomocą śmigłowca. Z dziobu statku wyciągnięto siedmiu rozbitków.
Rybaków znajdujących się na śródokręciu zmyły sztormowe fale. Próba ratunku
była bezskuteczna. Wprawdzie udało się wyciągnąć jednego rozbitka, ale zmarł on
na zawał serca.
Polskie władze i armator po identyfikacji ciał przez rodziny
sprowadziły zwłoki do Gdyni i urządziły pogrzeb finansowany przez firmę.
Kontynuowano tez dalsze poszukiwania członków załogi naszego trawlera. Bez
rezultatu...
Przed paroma laty, w duńskim miasteczku wmurowano tablicę
upamiętniającą tę tragedię, na którą zaproszono polskie rodziny zmarłych
rybaków. Jak oświadczyła córka Edmunda, pomimo upływy lat, trauma tej tragedii
pozostała...
Pamiętam tamtą tragedię, w tamtych latach była to głośna sprawa tu na wybrzeżu. Tablica upamiętniająca zmarłych rybaków jest też w kościele Serca Jezusowego w Gdyni.
OdpowiedzUsuńMuszę się jednak poprawić, w kościele Serca Jezusowego w Gdyni jest tablica upamiętniająca marynarzy którzy zatonęli wraz z MS Nysa. Była to również wielka tragedia która wydarzyła się jednak o 10 lat wcześniej.
OdpowiedzUsuń