Wesołych Świąt!
--------------------------------------------------------------------
Jak wykazują badania historyków, na
terenie Gdyni działało ponad 20 obozów pracy przymusowej. Skoszarowano w nich około 40 tys.
osób. Ponadto czynne też były tu cztery obozy dla jeńców
wojennych, w których przetrzymywano 2700 osób (jeńców
francuskich, brytyjskich, rosyjskich, a później włoskich) oraz
pięć obozów dla 3000 więźniów z wyrokami.
Jak już wyżej wspominałem, przy ul.
Wroniej istniał podobóz Stutthof, w którym przetrzymywano około
700 więźniów. Uruchomiono go latem 1944 roku.
Nieco później, bo w listopadzie 1944
roku uruchomiono w pobliżu obóz dla jeńców słowackich, których
internowano po stłumieniu słowackiego postania. Jeńców
słowackich – a było ich około 500 – traktowano nie jak
kombatantów, ale jak kryminalistów. Zakwaterowano ich w drewnianych
barakach, po 40 osób w baraku, a nadzór nad nimi sprawowali starsi
esesmani. Z relacji nielicznie ocalałych Słowaków wynika, że byli
szykanowani, a próby ucieczki były karane śmiercią przez
powieszenie. Zatrudniano ich przy różnych pracach na terenie portu
i stoczni, a także do prac ziemnych przy fortyfikacji na obrzeżach
miasta. Z uwagi na trudne warunki bytowe oraz w wyniku zbombardowania
ich obozu przez lotnictwo radzieckie pod koniec marca 1945 roku –
na parę dni przed wkroczeniem Rosjan do Gdyni, a także na liczne
ofiary w czasie ewakuacji, przeżyło ich zaledwie 129.
Inne obozy miały różne profile.
Różniły się one wielkością, nazwami, strukturą narodowościowa
itp. Były obozy typowo jenieckie, obozy pracy, obozy
przejściowe, filie i podobozy, a także tak zwane Kommanda obozu
koncentracyjnego w Stutthofie. Niektóre z nich działały od
pierwszego okresu wojny, inne uruchomiano w późniejszym okresie,
niektóre miały charakter półwolnościowy (np. w Orłowie działał
niewielki obóz dla pracowników ze wschodu tak zwanych Ostarbeitów,
których pilnował tylko jeden cywilny dozorca, a bramę zamykano
tylko na noc) inne obozy były ściśle strzeżone i wyposażone w
wieże wartownicze i uzbrojonych wartowników. Różne też były
warunki w obozach jenieckich. Francuzi, których obóz mieścił się
na Grabówku w niedziele i święta wychodzili bez nadzoru na spacery
do Gdyni i byli serdecznie witani przez polskich mieszkańców,
szczególnie przez dzieci, które obdarowywali czekoladą,
dostarczana i przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż w paczkach
żywnościowych. Jeńców sowieckich natomiast pilnowano z całą
niemiecką skrupulatnością. Do pracy pędzono ich w zwartych
kolumnach z biciem i krzykami. Polska ludność cywilna w miarę
swoich skromnych wojennych możliwości podrzucała im z litości
kromki chleba, marchew, brukiew pilnując się przed Niemcami, którzy
bezlitośnie pędzili ofiarodawców oraz korzystających z ich pomocy
jeńców.
Praca wykonywana przez jeńców na
przestrzeni wojennych lat ulegała zmianie. W pierwszych latach wojny
wykorzystywano ich do budowy i rozbudowy portu i stoczni, słowem do
rozwoju potencjału gospodarczego i militarnego. Później po 1942
roku w związku z nasilającymi się nalotami, doszła budowa
schronów. Jeszcze później – od lata 1944 roku – zatrudniano
ich między innymi do budowy umocnień, okopów i stanowisk dla
karabinów maszynowych, a także rowów przeciwczołgowych. Prace te
były kontynuowane jeszcze w zimie z 1944 na 1945 rok, a ich efektem
były linie obronne w długości ponad 60 km, rozbudowane w głąb na
kilka pasów.
Prace te były mordercze. Zima była
wczesna, śnieżna i mroźna. Ziemia była skuta mrozem na
kilkanaście centymetrów. Nocami temperatura spadała do -20 stopni
C. Okopy prowadzono w trudnym, leśnym terenie, po morenowych
wzgórzach, często pomiędzy narzutowymi głazami i korzeniami
drzew. Wymagało to zdwojonego wysiłku pomarzniętych, wygłodzonych
i źle odzianych jeńców.
Aby rozmrozić grunt, który bez
użycia kilofów był nie do ruszenia, palono ogniska. Wachmani i
cywilni brygadziści pędzili jednak od nich próbujących się
ogrzać jeńców – spowalniało to bowiem tempo prac i wykonanie
dziennej normy. A czas naglił, bo od wschodu i południa dochodził
odgłos frontu – dudnienie artylerii i detonacje bomb.
Prace można było prowadzić tylko w
ciągu krótkiego, zimowego dnia, a wczesny mrok nie pozwalał na
uruchomienie drugiej zmiany. Po zapadnięciu zmroku pędzono kolumny
słaniających się z wyczerpania jeńców do obozów, w których
oczekiwał na nich skromny posiłek, nieco gliniastego chleba, talerz
wodnistej zupy i wypoczynek w zimnych barakach.
Z jeńców i niekiedy z cywilnych
mieszkańców miasta tworzono też komanda pracy do odgruzowywania
ulic i usuwania szkód spowodowanych nalotami i bombardowaniem. W
zakładach pracy, aż do jesieni 1944 roku
kontynuowano prawie normalna pracę produkcyjną. Przełomowa datą w
tej działalności był nalot aliancki w dniu 18 grudnia 1944 roku,
gdy około 600 samolotów RAF-u przeprowadziło bombardowanie na
stocznię, port i miasto. Zniszczenia były znaczne. Od tego dnia
począwszy Niemcy przystąpili do demontażu i sukcesywnej ewakuacji
urządzeń i maszyn z gdyńskiej stoczni. Nasiliły się tez kolumny
uciekinierów cywilnych z Prus Wschodnich i Żuław, którzy przez port próbowali się
ewakuować do Rzeszy. Miasto przybrało wyraźnych cech miasta
przyfrontowego. Wzmógł się terror i strach, bo Niemcy zdecydowali
się bronić swoją bazę, a to oznaczało ofiary i zniszczenia.
Jeńców, więźniów i polskich
cywilów eksploatowano do ostatniej chwili, a na koniec podejmowano
ich ewakuację, bowiem siła robocza podobnie jak inne ,,dobra”
potrzebna była do kontynuowania wojny.
Przykładem może tu być los podobozu
Stutthof przy ul. Wroniej, który ewakuowano dopiero 25 marca 1945
roku, na trzy dni przed wkroczeniem Rosjan do Gdyni. Ewakuacja ta
okazała się tragiczna w skutkach, bo w Zatoce Lubeckiej, gdzie
zawieziono jeńców, doszło do tragicznej pomyłki, w wyniku której
zbombardowano statki. Dokonało tego lotnictwo brytyjskie w
przekonaniu, że są to statki z uciekającymi z Danii SS- manami.
Tragiczne bombardowanie przeżyło
niewielu.
Witam, czy wiadomo coś Panu na temat 2 baraków stojących przy Morskiej 76, w pobliżu Kauflandu? Wyglądają jak obozowe...
OdpowiedzUsuńNiestety nie wiem jakie jest ich pochodzenie.
UsuńPozdrawiam
Mój ojciec był w obozie przymusowej niewolniczej pracy na rzecz Rzeszy niemieckiej przez blisko 3 lata pracował w porcie wojennym gdzie wyposażał uboty od0 do50 w butle że sprężonym powietrzem remontował Szlezwiku holsztyna pancernika gneisenau a następnie zatapiał go przy wejściu do portu gdyńskiego .mam zdjęcia ojca i jego kolegów z obozu w Gdyni znam. Wiele opowieści o zatrzymaniach i więzieniu gestapo Gdynia kamienny potok podziemia .obicie dabczakami jestem ciekawy dokładnych listę .innych wiezniow
OdpowiedzUsuńZa przymusowa niewolniczą pracę i szykany wobec mojego ojca który był jeńcem z74 po z Lublińca który był w lambinowicach obóz dla jeńców który był w kremie nad Dunajcem obóz dla jeńców kaise stainbrucch w Toruniu w fortach Kniaziewicza Bema i Czarneckiego i w podobozie kl sztuthof Gdynia Leszczynki nigdy nie uzyskał odszkodowania zadośćuczynienia za doznane krzywdy i cierpienia żadnego podziękowania i odznaczenia i nikt i nigdy nie skontaktował się z rodzina mimo że istnieją dokumenty i w IPN i w Gdyni i pewnie w kl sztuthof oraz lambinowicach i Toruniu
OdpowiedzUsuń