sobota, 7 kwietnia 2012

Roboty niewolnicze i przymusowe w okupowanej Gdyni - część 3

Z okazji zbliżających się świąt Wielkanocnych chciałbym wszystkim odwiedzającym złożyć najserdeczniejsze życzenia. 

Wesołych Świąt!


--------------------------------------------------------------------


Jak wykazują badania historyków, na terenie Gdyni działało ponad 20 obozów pracy przymusowej. Skoszarowano w nich około 40 tys. osób. Ponadto czynne też były tu cztery obozy dla jeńców wojennych, w których przetrzymywano 2700 osób (jeńców francuskich, brytyjskich, rosyjskich, a później włoskich) oraz pięć obozów dla 3000 więźniów z wyrokami.

Jak już wyżej wspominałem, przy ul. Wroniej istniał podobóz Stutthof, w którym przetrzymywano około 700 więźniów. Uruchomiono go latem 1944 roku.

Nieco później, bo w listopadzie 1944 roku uruchomiono w pobliżu obóz dla jeńców słowackich, których internowano po stłumieniu słowackiego postania. Jeńców słowackich – a było ich około 500 – traktowano nie jak kombatantów, ale jak kryminalistów. Zakwaterowano ich w drewnianych barakach, po 40 osób w baraku, a nadzór nad nimi sprawowali starsi esesmani. Z relacji nielicznie ocalałych Słowaków wynika, że byli szykanowani, a próby ucieczki były karane śmiercią przez powieszenie. Zatrudniano ich przy różnych pracach na terenie portu i stoczni, a także do prac ziemnych przy fortyfikacji na obrzeżach miasta. Z uwagi na trudne warunki bytowe oraz w wyniku zbombardowania ich obozu przez lotnictwo radzieckie pod koniec marca 1945 roku – na parę dni przed wkroczeniem Rosjan do Gdyni, a także na liczne ofiary w czasie ewakuacji, przeżyło ich zaledwie 129.

Inne obozy miały różne profile. Różniły się one wielkością, nazwami, strukturą narodowościowa itp. Były obozy typowo jenieckie, obozy pracy, obozy przejściowe, filie i podobozy, a także tak zwane Kommanda obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Niektóre z nich działały od pierwszego okresu wojny, inne uruchomiano w późniejszym okresie, niektóre miały charakter półwolnościowy (np. w Orłowie działał niewielki obóz dla pracowników ze wschodu tak zwanych Ostarbeitów, których pilnował tylko jeden cywilny dozorca, a bramę zamykano tylko na noc) inne obozy były ściśle strzeżone i wyposażone w wieże wartownicze i uzbrojonych wartowników. Różne też były warunki w obozach jenieckich. Francuzi, których obóz mieścił się na Grabówku w niedziele i święta wychodzili bez nadzoru na spacery do Gdyni i byli serdecznie witani przez polskich mieszkańców, szczególnie przez dzieci, które obdarowywali czekoladą, dostarczana i przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż w paczkach żywnościowych. Jeńców sowieckich natomiast pilnowano z całą niemiecką skrupulatnością. Do pracy pędzono ich w zwartych kolumnach z biciem i krzykami. Polska ludność cywilna w miarę swoich skromnych wojennych możliwości podrzucała im z litości kromki chleba, marchew, brukiew pilnując się przed Niemcami, którzy bezlitośnie pędzili ofiarodawców oraz korzystających z ich pomocy jeńców.

Praca wykonywana przez jeńców na przestrzeni wojennych lat ulegała zmianie. W pierwszych latach wojny wykorzystywano ich do budowy i rozbudowy portu i stoczni, słowem do rozwoju potencjału gospodarczego i militarnego. Później po 1942 roku w związku z nasilającymi się nalotami, doszła budowa schronów. Jeszcze później – od lata 1944 roku – zatrudniano ich między innymi do budowy umocnień, okopów i stanowisk dla karabinów maszynowych, a także rowów przeciwczołgowych. Prace te były kontynuowane jeszcze w zimie z 1944 na 1945 rok, a ich efektem były linie obronne w długości ponad 60 km, rozbudowane w głąb na kilka pasów.

Prace te były mordercze. Zima była wczesna, śnieżna i mroźna. Ziemia była skuta mrozem na kilkanaście centymetrów. Nocami temperatura spadała do -20 stopni C. Okopy prowadzono w trudnym, leśnym terenie, po morenowych wzgórzach, często pomiędzy narzutowymi głazami i korzeniami drzew. Wymagało to zdwojonego wysiłku pomarzniętych, wygłodzonych i źle odzianych jeńców.

Aby rozmrozić grunt, który bez użycia kilofów był nie do ruszenia, palono ogniska. Wachmani i cywilni brygadziści pędzili jednak od nich próbujących się ogrzać jeńców – spowalniało to bowiem tempo prac i wykonanie dziennej normy. A czas naglił, bo od wschodu i południa dochodził odgłos frontu – dudnienie artylerii i detonacje bomb.

Prace można było prowadzić tylko w ciągu krótkiego, zimowego dnia, a wczesny mrok nie pozwalał na uruchomienie drugiej zmiany. Po zapadnięciu zmroku pędzono kolumny słaniających się z wyczerpania jeńców do obozów, w których oczekiwał na nich skromny posiłek, nieco gliniastego chleba, talerz wodnistej zupy i wypoczynek w zimnych barakach.

Z jeńców i niekiedy z cywilnych mieszkańców miasta tworzono też komanda pracy do odgruzowywania ulic i usuwania szkód spowodowanych nalotami i bombardowaniem. W zakładach pracy, aż do jesieni 1944 roku kontynuowano prawie normalna pracę produkcyjną. Przełomowa datą w tej działalności był nalot aliancki w dniu 18 grudnia 1944 roku, gdy około 600 samolotów RAF-u przeprowadziło bombardowanie na stocznię, port i miasto. Zniszczenia były znaczne. Od tego dnia począwszy Niemcy przystąpili do demontażu i sukcesywnej ewakuacji urządzeń i maszyn z gdyńskiej stoczni. Nasiliły się tez kolumny uciekinierów cywilnych z Prus Wschodnich i Żuław, którzy przez port próbowali się ewakuować do Rzeszy. Miasto przybrało wyraźnych cech miasta przyfrontowego. Wzmógł się terror i strach, bo Niemcy zdecydowali się bronić swoją bazę, a to oznaczało ofiary i zniszczenia.

Jeńców, więźniów i polskich cywilów eksploatowano do ostatniej chwili, a na koniec podejmowano ich ewakuację, bowiem siła robocza podobnie jak inne ,,dobra” potrzebna była do kontynuowania wojny.

Przykładem może tu być los podobozu Stutthof przy ul. Wroniej, który ewakuowano dopiero 25 marca 1945 roku, na trzy dni przed wkroczeniem Rosjan do Gdyni. Ewakuacja ta okazała się tragiczna w skutkach, bo w Zatoce Lubeckiej, gdzie zawieziono jeńców, doszło do tragicznej pomyłki, w wyniku której zbombardowano statki. Dokonało tego lotnictwo brytyjskie w przekonaniu, że są to statki z uciekającymi z Danii SS- manami.

Tragiczne bombardowanie przeżyło niewielu.

4 komentarze:

  1. Witam, czy wiadomo coś Panu na temat 2 baraków stojących przy Morskiej 76, w pobliżu Kauflandu? Wyglądają jak obozowe...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie wiem jakie jest ich pochodzenie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Mój ojciec był w obozie przymusowej niewolniczej pracy na rzecz Rzeszy niemieckiej przez blisko 3 lata pracował w porcie wojennym gdzie wyposażał uboty od0 do50 w butle że sprężonym powietrzem remontował Szlezwiku holsztyna pancernika gneisenau a następnie zatapiał go przy wejściu do portu gdyńskiego .mam zdjęcia ojca i jego kolegów z obozu w Gdyni znam. Wiele opowieści o zatrzymaniach i więzieniu gestapo Gdynia kamienny potok podziemia .obicie dabczakami jestem ciekawy dokładnych listę .innych wiezniow

    OdpowiedzUsuń
  3. Za przymusowa niewolniczą pracę i szykany wobec mojego ojca który był jeńcem z74 po z Lublińca który był w lambinowicach obóz dla jeńców który był w kremie nad Dunajcem obóz dla jeńców kaise stainbrucch w Toruniu w fortach Kniaziewicza Bema i Czarneckiego i w podobozie kl sztuthof Gdynia Leszczynki nigdy nie uzyskał odszkodowania zadośćuczynienia za doznane krzywdy i cierpienia żadnego podziękowania i odznaczenia i nikt i nigdy nie skontaktował się z rodzina mimo że istnieją dokumenty i w IPN i w Gdyni i pewnie w kl sztuthof oraz lambinowicach i Toruniu

    OdpowiedzUsuń