W tym miejscu warto przypomnieć, że
śródmieście Gdyni zamieszkuje około 8% wszystkich mieszkańców
naszego miasta, a pozostałe około 90% to mieszkańcy peryferii.
Warto też wiedzieć, że przestrzenny rozwój Gdyni był procesem
wieloletnim, miał miejsce głównie w okresie przedwojennym i w
latach 70 – tych ubiegłego wieku, i chociaż w zwolnionym tempie
nadal postępuje. Rozwój ten wymuszony został poprzez budowę
portu, przemysłu stoczniowego, rybołówstwa pełnomorskiego i
przemysłów kooperujących, a w ślad za tym dynamicznemu postępowi
demograficznemu. Lapidarnie rzecz ujmując, powiedzieć można, że
morze, port i praca odegrały rolę magnesu, który przyciągał do
Gdyni prężne jednostki z terenu całej Polski. Charakteryzują to
liczby, dostępne w Rocznikach Statystycznych miasta, z których
wynika, że o ile w rok po uzyskaniu praw miejskich Gdynia liczyła
około 13,8 tys. mieszkańców, to 10 lat później – w 1936 roku –
było ich już ponad 101 tys., a w przeddzień wybuchu wojny, w lipcu
1939 roku 129 tyś. (niektóre źródła podają 120 inne 127 tys.).
Jest oczywiste, że podobnie jak
obecnie, większość tej ludności zamieszkiwała peryferie,
głównie z braku odpowiedniej ilości mieszkań w centrum, a także
z powodu wysokich czynszów, jakie obowiązywały w śródmieściu.
Według Rocznika Statystycznego Gdyni z 1937/38 roku opracowanego
przez Bolesława Polkowskiego, trzy izbowe mieszkanie kosztowało
(czynsz miesięczny w złotych) w zależności od lokalizacji: ul.
Świętojańska – 102 złote, ul. Starowiejska – 125 złoty, ul.
10 – lutego – 87 złoty, ul. Abrahama – 115 złoty, Skwer
Kościuszki – 80 złoty. Na ul. Śląskiej przeciętna cena takiego
mieszkania to 84 złote.
Poza lokalizacją wpływ na wysokość
czynszu miał standard mieszkania. Fakt, że mieszkanie jest
słoneczne, że posiada balkon, wyposażone jest w centralne
ogrzewanie rzutował na cenę. Miesięczny czynsz za wysoko
standardowe mieszkanie w ścisłym centrum Gdyni wynosił od 100 do
nawet 140 złoty miesięcznie. W tym czasie (lata 1932 – 1938)
przeciętny zarobek miesięczny robotnika portowego wynosił od 125
złoty do około 200 złoty. Robotnik niewykwalifikowany zarabiał
średnio nieco ponad 5 złoty dziennie, zaś robotnik wykwalifikowany
9,6 złotego, co dawało od 130 do 250 złotych miesięcznie.
Średniej kategorii pracownik umysłowy (pracownik poczty,
nauczyciel, referent) zarabiali poniżej poborów wysoko
kwalifikowanego robotnika. W tej sytuacji wszystkie te kategorie
pracowników zmuszone były szukać mieszkań na peryferiach.
Wychodząc naprzeciw tym potrzebom,
miasto z roku na rok poszerzało swoje granice. I tak jako pierwszy
przyłączony został do Gdyni Grabówek (stało się to już w 1920
roku, a więc na parę lat przed uzyskanie praw miejskich), w 1925
roku przyłączono Oksywie, w 1926 roku część Obłuża, w 1930
roku kolejne dzielnice – Leszczynki, Chylonię, część Pustek
Cisowskich, a rok później Wzgórze Focha (obecnie św.
Maksymiliana), Redłowo i część Witomina przyłączono w 1933
roku. Natomiast dwa lata później – w lecie 1935 roku –
przyłączono Cisowę, resztę Witomina, Orłowo, Mały Kack i
Pogórze.
Równolegle do rozrostu miasta,
następowała budowa budynków mieszkalnych w tych dzielnicach. Uboga
ludność napływowa, własnym sumptem często kleciła baraki,
urągające wszelkim zasadom sztuki budowlanej i warunkom sanitarnym.
Tak powstały dzielnice Drewniana Warszawa, Meksyk, część
Leszczynek, część Grabówka, Demptowa i Pustek Cisowskich, a także
część Witomina, a przede wszystkim Chińska Dzielnica (jeden z
wcześniejszych wpisów zamieszczony w 3 częściach: część 1, część 2, część 3). Poza tym w przyłączonych do Gdyni
dzielnicach zamożniejsi przybysze z Pomorza, Wielkopolski i
pobliskich wsi i miasteczek kaszubskich oraz mieszkający tu od
zawsze Kaszubi, zaczęli budować domy i baraki dla siebie, swoich
rodzin i na wynajem. W ten sposób postał szereg ,,czynszówek” w
Orłowie Górnym, przy ciągu tak zwanej Szosy Gdańskiej (obecnie
ulica Śląska i Morska), a więc na Grabówku, Chylonii, Cisowej, a
także na Oksywiu i Obłużu.
W zasadzie budowane tu domy były o
niskim standardzie – zwykle parterowe lub jedno – dwu piętrowe.
Najczęściej, jedynym przejawem cywilizacji 20 wieku był prąd.
Wodę czerpano ze studni lub pompy, a potrzeby fizjologiczne
załatwiano w tak zwanych sławojkach. Domy te często budowano na
dzierżawionym gruncie, korzystając z taniej wapiennej cegły.
Mieszkanie w takich budynkach było dość tanie – około 25 do 30
złoty miesięcznie, co w porównaniu z czynszami w śródmieściu
było bardzo niskie.
Te robotnicze mieszkania składały
się zwykle z dwóch izb – pokoju i kuchni, a zamieszkiwane były
przez bardzo liczne rodziny (6 – 8 osób). Kobiety w rodzinach
robotniczych z reguły nie pracowały – pozbawione były
podstawowych kwalifikacji zawodowych, były często niepiśmienne, a
poza tym zajmowały się licznym stadkiem dzieci. W tym stanie rzeczy
na utrzymanie rodziny pracował przeważnie mężczyzna, niekiedy
wspomagany przez dorastającego syna lub córkę. Znane mi są z
autopsji przypadki, gdy ojciec rodziny, robotnik portowy, po pracy
na nocnej zmianie szedł do gbura, do pracy dodatkowej przy żniwach
lub wykopkach ziemniaków, a następnie na godzinę 22 szedł na
kolejną zmianę do portu. W następnym dniu sytuacja się
powtarzała... Wbrew poglądom, że robotnik portowy mógł z pracy
rąk wybudować sobie skromny domek, znając dobrze to środowisko,
stwierdzam stanowczo, że nie znam ani jednego takiego przypadku. O
ile taka budowa miała miejsce, pieniądze na jej podjęcie
pochodziły z posagu żony lub spłaty części wiejskiej posiadłości
dokonanej przez rodzeństwo, pozostałe na gospodarstwie.
Zwykle zarobki z pracy zawodowej
wystarczały zaledwie na pokrycie najbardziej podstawowych potrzeb
rodziny – na wyżywienie, odzież i obuwie oraz czynsz. Zwykle
rodziny robotnicze nie posiadały żadnych oszczędności i w
przypadku dłuższej choroby, bezrobocia lub kalectwa, skazane były
na pomoc społeczną.
Dochody tych zwykle licznych rodzin
były skromne, że nie mogły one nawet marzyć o kształceniu
dziecka w gimnazjum, a ojciec do pracy w porcie chodził z Witomina
lub Chylonii pieszo. Tylko zamożniejsi dojeżdżali do pracy własnym
rowerem, który był szczytem pragnień podmiejskich robotników. W
rodzinach tych oszczędzano na wszystkim – na jedzeniu, na odzieży,
a nawet na zapałkach.
Oto trochę prawdy o przedwojennych
przedmieściach Gdyni.
Pranie na zawołanie!. Wszystko, dzięki www.msm.warszawa.pl. Rewelacyjna pralnia!
OdpowiedzUsuń