niedziela, 1 kwietnia 2012

Jak mieszkano na peryferiach Gdyni - nieco wspomnień i liczb

Dla mieszkańców ul. Świętojańskiej, 10 – lutego lub Kamiennej Góry – Gdynia to Śródmieście. Wielu z nich nigdy nie była na Oksywiu, w Wielkim Kacku, na Pustkach Cisowskich lub Starym Witominie, a port gdyński to dla wielu baseny przy Skwerze Kościuszki, statki białej floty, ,,Dar Pomorza”... Bardziej oblatani znają jeszcze Dworzec Morski, wiedzą gdzie jest Stocznia, gdzie cumują promy do Szwecji i na tym kończy się wiedza o naszym mieście. Zapytani skąd nazwa ulicy 10 – lutego, opuszczają z zakłopotaniem wzrok! Dla wielu historia Gdyni zaczyna się po drugiej wojnie światowej. To żenujące – lecz niestety prawdziwe, szczególnie wtedy gdy pytana osoba uważa się za Gdynianina!

W tym miejscu warto przypomnieć, że śródmieście Gdyni zamieszkuje około 8% wszystkich mieszkańców naszego miasta, a pozostałe około 90% to mieszkańcy peryferii. Warto też wiedzieć, że przestrzenny rozwój Gdyni był procesem wieloletnim, miał miejsce głównie w okresie przedwojennym i w latach 70 – tych ubiegłego wieku, i chociaż w zwolnionym tempie nadal postępuje. Rozwój ten wymuszony został poprzez budowę portu, przemysłu stoczniowego, rybołówstwa pełnomorskiego i przemysłów kooperujących, a w ślad za tym dynamicznemu postępowi demograficznemu. Lapidarnie rzecz ujmując, powiedzieć można, że morze, port i praca odegrały rolę magnesu, który przyciągał do Gdyni prężne jednostki z terenu całej Polski. Charakteryzują to liczby, dostępne w Rocznikach Statystycznych miasta, z których wynika, że o ile w rok po uzyskaniu praw miejskich Gdynia liczyła około 13,8 tys. mieszkańców, to 10 lat później – w 1936 roku – było ich już ponad 101 tys., a w przeddzień wybuchu wojny, w lipcu 1939 roku 129 tyś. (niektóre źródła podają 120 inne 127 tys.).

Jest oczywiste, że podobnie jak obecnie, większość tej ludności zamieszkiwała peryferie, głównie z braku odpowiedniej ilości mieszkań w centrum, a także z powodu wysokich czynszów, jakie obowiązywały w śródmieściu. Według Rocznika Statystycznego Gdyni z 1937/38 roku opracowanego przez Bolesława Polkowskiego, trzy izbowe mieszkanie kosztowało (czynsz miesięczny w złotych) w zależności od lokalizacji: ul. Świętojańska – 102 złote, ul. Starowiejska – 125 złoty, ul. 10 – lutego – 87 złoty, ul. Abrahama – 115 złoty, Skwer Kościuszki – 80 złoty. Na ul. Śląskiej przeciętna cena takiego mieszkania to 84 złote.

Poza lokalizacją wpływ na wysokość czynszu miał standard mieszkania. Fakt, że mieszkanie jest słoneczne, że posiada balkon, wyposażone jest w centralne ogrzewanie rzutował na cenę. Miesięczny czynsz za wysoko standardowe mieszkanie w ścisłym centrum Gdyni wynosił od 100 do nawet 140 złoty miesięcznie. W tym czasie (lata 1932 – 1938) przeciętny zarobek miesięczny robotnika portowego wynosił od 125 złoty do około 200 złoty. Robotnik niewykwalifikowany zarabiał średnio nieco ponad 5 złoty dziennie, zaś robotnik wykwalifikowany 9,6 złotego, co dawało od 130 do 250 złotych miesięcznie. Średniej kategorii pracownik umysłowy (pracownik poczty, nauczyciel, referent) zarabiali poniżej poborów wysoko kwalifikowanego robotnika. W tej sytuacji wszystkie te kategorie pracowników zmuszone były szukać mieszkań na peryferiach.

Wychodząc naprzeciw tym potrzebom, miasto z roku na rok poszerzało swoje granice. I tak jako pierwszy przyłączony został do Gdyni Grabówek (stało się to już w 1920 roku, a więc na parę lat przed uzyskanie praw miejskich), w 1925 roku przyłączono Oksywie, w 1926 roku część Obłuża, w 1930 roku kolejne dzielnice – Leszczynki, Chylonię, część Pustek Cisowskich, a rok później Wzgórze Focha (obecnie św. Maksymiliana), Redłowo i część Witomina przyłączono w 1933 roku. Natomiast dwa lata później – w lecie 1935 roku – przyłączono Cisowę, resztę Witomina, Orłowo, Mały Kack i Pogórze.

Równolegle do rozrostu miasta, następowała budowa budynków mieszkalnych w tych dzielnicach. Uboga ludność napływowa, własnym sumptem często kleciła baraki, urągające wszelkim zasadom sztuki budowlanej i warunkom sanitarnym. Tak powstały dzielnice Drewniana Warszawa, Meksyk, część Leszczynek, część Grabówka, Demptowa i Pustek Cisowskich, a także część Witomina, a przede wszystkim Chińska Dzielnica (jeden z wcześniejszych wpisów zamieszczony w 3 częściach: część 1, część 2, część 3). Poza tym w przyłączonych do Gdyni dzielnicach zamożniejsi przybysze z Pomorza, Wielkopolski i pobliskich wsi i miasteczek kaszubskich oraz mieszkający tu od zawsze Kaszubi, zaczęli budować domy i baraki dla siebie, swoich rodzin i na wynajem. W ten sposób postał szereg ,,czynszówek” w Orłowie Górnym, przy ciągu tak zwanej Szosy Gdańskiej (obecnie ulica Śląska i Morska), a więc na Grabówku, Chylonii, Cisowej, a także na Oksywiu i Obłużu.

W zasadzie budowane tu domy były o niskim standardzie – zwykle parterowe lub jedno – dwu piętrowe. Najczęściej, jedynym przejawem cywilizacji 20 wieku był prąd. Wodę czerpano ze studni lub pompy, a potrzeby fizjologiczne załatwiano w tak zwanych sławojkach. Domy te często budowano na dzierżawionym gruncie, korzystając z taniej wapiennej cegły. Mieszkanie w takich budynkach było dość tanie – około 25 do 30 złoty miesięcznie, co w porównaniu z czynszami w śródmieściu było bardzo niskie.

Te robotnicze mieszkania składały się zwykle z dwóch izb – pokoju i kuchni, a zamieszkiwane były przez bardzo liczne rodziny (6 – 8 osób). Kobiety w rodzinach robotniczych z reguły nie pracowały – pozbawione były podstawowych kwalifikacji zawodowych, były często niepiśmienne, a poza tym zajmowały się licznym stadkiem dzieci. W tym stanie rzeczy na utrzymanie rodziny pracował przeważnie mężczyzna, niekiedy wspomagany przez dorastającego syna lub córkę. Znane mi są z autopsji przypadki, gdy ojciec rodziny, robotnik portowy, po pracy na nocnej zmianie szedł do gbura, do pracy dodatkowej przy żniwach lub wykopkach ziemniaków, a następnie na godzinę 22 szedł na kolejną zmianę do portu. W następnym dniu sytuacja się powtarzała... Wbrew poglądom, że robotnik portowy mógł z pracy rąk wybudować sobie skromny domek, znając dobrze to środowisko, stwierdzam stanowczo, że nie znam ani jednego takiego przypadku. O ile taka budowa miała miejsce, pieniądze na jej podjęcie pochodziły z posagu żony lub spłaty części wiejskiej posiadłości dokonanej przez rodzeństwo, pozostałe na gospodarstwie.

Zwykle zarobki z pracy zawodowej wystarczały zaledwie na pokrycie najbardziej podstawowych potrzeb rodziny – na wyżywienie, odzież i obuwie oraz czynsz. Zwykle rodziny robotnicze nie posiadały żadnych oszczędności i w przypadku dłuższej choroby, bezrobocia lub kalectwa, skazane były na pomoc społeczną.

Dochody tych zwykle licznych rodzin były skromne, że nie mogły one nawet marzyć o kształceniu dziecka w gimnazjum, a ojciec do pracy w porcie chodził z Witomina lub Chylonii pieszo. Tylko zamożniejsi dojeżdżali do pracy własnym rowerem, który był szczytem pragnień podmiejskich robotników. W rodzinach tych oszczędzano na wszystkim – na jedzeniu, na odzieży, a nawet na zapałkach.

Oto trochę prawdy o przedwojennych przedmieściach Gdyni.

1 komentarz: