Na drugiej linii znajdowały się osoby
powiązane z prostytucją – była to liczna grupa kelnerów,
taksówkarzy, szatniarzy, którzy żyli w symbiozie z panienkami.
Elitom w drugiej warstwie byli szatniarze, czyli współcześni
bramkarze w nocnych lokalach. To oni sprzedając „konsumpcję” i
karty wstępu selekcjonowali gości, decydując kogo wpuścić do
lokalu. Odmowę wejścia uzasadniano brakiem miejsca, stanem
trzeźwości, zamkniętą imprezą rodzinną lub zakładową. Barierę
taką przełamywała zwykle łapówka, zwana napiwkiem, brana chętnie
w twardej walucie. Tak było w przypadku mężczyzn próbujących
wejść do lokalu. Płeć żeńską selekcjonowano inaczej –
selekcjonował ją zarówno bramkarz jak też pracujące w lokalu
panienki, które w każdej kobiecie widziały konkurentkę. Tak więc
tępione były wszelkie debiutantki i outsiderki usiłujące wejść
do nocnego lokalu.
Bramkarze mieli inne kryteria selekcji.
Nie wpuszczali panienek znanych z awantur z niepłacenia rachunków,
a głównie takich, które nie opłacały się „selekcjonerowi”.
Selekcja konkurentek prowadzona przez
„samorząd” panienek powiązanych z daną knajpą była bardziej
brutalna i bezwzględna. Outsiderki pędzono od wejścia do lokalu,
często przy użyciu siły – wulgarnych wyzwisk, popychanek, a
nawet bicia. Wyjątek stanowiły debiutantki, które przychodziły do
lokalu z własnym boykiem, odpadał więc czynnik konkurencji.
Selekcję konkurentek ustawiała zwykle
prostytutka z najdłuższym stażem, ciesząca się autorytetem i
posłuchem wśród koleżanek po fachu. W ekskluzywnym nocnym lokalu
kategorii „S” przy ul. 10 lutego róg 3 – mają, zwanego „Cafe
Bałtyk” (zajmujący parter i część suteryny gmachu PLO),
rządziła Emilia, zwana „królową portu”. Była to około
czterdziestoletnia, postawna brunetka, o dość regularnych rysach
twarzy. Miała posłuch zarówno u swoich koleżanek, a nawet u
kelnerów i cinkciarzy. Podobno w zwalczaniu konkurencji była
bezwzględna i biła dziewczęta obcasem buta zdjętego z nogi. Z
reguły jednak osobiście nie interweniowała, bowiem wyręczała się
posłusznymi jej panienkami. W zamian za posłuszeństwo Emilia
broniła koleżanki przed personelem lokalu, ewentualną interwencją
milicji, a nawet w Kolegium ds. Wykroczeń, świadcząc na ich
korzyść. Interesowali ją tylko „dolarowi” klienci, Polacy –
nawet pływający nie mieli u niej szans. Słowem – ceniła się.
Inną stałą (przez pewien czas)
bywalczynią „Cafe Bałtyk” była Karina. W mojej ocenie, była to
najładniejsza prostytutka w Gdyni. Średniego wzrostu, śniada,
brunetka o błękitnych oczach, o śródziemnomorskim typie urody.
Zajmowała stolik w pobliżu orkiestry, otoczona zwykle gronem
koleżanek. Nigdy nie widziałem by piła alkohol lub tańczyła.
Obserwowała tańczące na parkiecie pary i słuchała muzyki. Tak
spędzała cały wieczór. O północy orkiestra grała specjalnie dla niej, a z
przedsionka WC wychodziła babcia klozetowa z bukietem czerwonych
róż. Bukiet ten wręczała Karinie, która niebawem opuszczała
samotnie lokal. Mówiono, że w Karinie zakochał się szwedzki
kapitan statku, który awansem opłacił orkiestrę i babcię
klozetową za ten gest świadczący o jego uczuciach. Proceder ten
trwał kilka miesięcy, do czasu załatwienia formalności. Po tym,
Karina wyjechała ze swoim kapitanem do Szwecji i nigdy jej już nikt
w Gdyni nie widział.
Przeciwieństwem tej ładnej
prostytutki była Paula – weteranka zawodu. Kobieta ta przekroczyła
już dawno pięćdziesiątkę. Była niska, dość gruba o wymiętej
twarzy. Pomimo swojego wieku i nieatrakcyjnego wyglądu cieszyła się
u pijanych bywalców knajpy sporym „braniem”. Widać miała sporo
seksapilu, który rozpustni mężczyźni wyczuwali na odległość.
Dla mnie była Paula doskonałą
ilustracją porzekadła, że nie ma brzydkich kobiet, gdy jest pod
dostatkiem wódki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz