sobota, 13 października 2012

Emilia, Karina, Paula i inne... panienki

W czasie PRL gdyński „półświatek” był kilkuwarstwowy. Składała się nań gromada prostytutek (stałych, miejscowych było około 400, a na czas sezonu letniego przybywało na tak zwane „gościnne występy” około 200 dalszych), sutenerów, często równocześnie cinkciarzy (takie dwa w jednym) i meliniarzy, udzielających gościny (wynajem na stałe lub na godziny pokoi we własnych mieszkaniach) prostytutką uprawiającym swój proceder.

Na drugiej linii znajdowały się osoby powiązane z prostytucją – była to liczna grupa kelnerów, taksówkarzy, szatniarzy, którzy żyli w symbiozie z panienkami. Elitom w drugiej warstwie byli szatniarze, czyli współcześni bramkarze w nocnych lokalach. To oni sprzedając „konsumpcję” i karty wstępu selekcjonowali gości, decydując kogo wpuścić do lokalu. Odmowę wejścia uzasadniano brakiem miejsca, stanem trzeźwości, zamkniętą imprezą rodzinną lub zakładową. Barierę taką przełamywała zwykle łapówka, zwana napiwkiem, brana chętnie w twardej walucie. Tak było w przypadku mężczyzn próbujących wejść do lokalu. Płeć żeńską selekcjonowano inaczej – selekcjonował ją zarówno bramkarz jak też pracujące w lokalu panienki, które w każdej kobiecie widziały konkurentkę. Tak więc tępione były wszelkie debiutantki i outsiderki usiłujące wejść do nocnego lokalu.

Bramkarze mieli inne kryteria selekcji. Nie wpuszczali panienek znanych z awantur z niepłacenia rachunków, a głównie takich, które nie opłacały się „selekcjonerowi”.

Selekcja konkurentek prowadzona przez „samorząd” panienek powiązanych z daną knajpą była bardziej brutalna i bezwzględna. Outsiderki pędzono od wejścia do lokalu, często przy użyciu siły – wulgarnych wyzwisk, popychanek, a nawet bicia. Wyjątek stanowiły debiutantki, które przychodziły do lokalu z własnym boykiem, odpadał więc czynnik konkurencji.

Selekcję konkurentek ustawiała zwykle prostytutka z najdłuższym stażem, ciesząca się autorytetem i posłuchem wśród koleżanek po fachu. W ekskluzywnym nocnym lokalu kategorii „S” przy ul. 10 lutego róg 3 – mają, zwanego „Cafe Bałtyk” (zajmujący parter i część suteryny gmachu PLO), rządziła Emilia, zwana „królową portu”. Była to około czterdziestoletnia, postawna brunetka, o dość regularnych rysach twarzy. Miała posłuch zarówno u swoich koleżanek, a nawet u kelnerów i cinkciarzy. Podobno w zwalczaniu konkurencji była bezwzględna i biła dziewczęta obcasem buta zdjętego z nogi. Z reguły jednak osobiście nie interweniowała, bowiem wyręczała się posłusznymi jej panienkami. W zamian za posłuszeństwo Emilia broniła koleżanki przed personelem lokalu, ewentualną interwencją milicji, a nawet w Kolegium ds. Wykroczeń, świadcząc na ich korzyść. Interesowali ją tylko „dolarowi” klienci, Polacy – nawet pływający nie mieli u niej szans. Słowem – ceniła się.

Inną stałą (przez pewien czas) bywalczynią „Cafe Bałtyk” była Karina. W mojej ocenie, była to najładniejsza prostytutka w Gdyni. Średniego wzrostu, śniada, brunetka o błękitnych oczach, o śródziemnomorskim typie urody. Zajmowała stolik w pobliżu orkiestry, otoczona zwykle gronem koleżanek. Nigdy nie widziałem by piła alkohol lub tańczyła. Obserwowała tańczące na parkiecie pary i słuchała muzyki. Tak spędzała cały wieczór. O północy orkiestra grała specjalnie dla niej, a z przedsionka WC wychodziła babcia klozetowa z bukietem czerwonych róż. Bukiet ten wręczała Karinie, która niebawem opuszczała samotnie lokal. Mówiono, że w Karinie zakochał się szwedzki kapitan statku, który awansem opłacił orkiestrę i babcię klozetową za ten gest świadczący o jego uczuciach. Proceder ten trwał kilka miesięcy, do czasu załatwienia formalności. Po tym, Karina wyjechała ze swoim kapitanem do Szwecji i nigdy jej już nikt w Gdyni nie widział.

Przeciwieństwem tej ładnej prostytutki była Paula – weteranka zawodu. Kobieta ta przekroczyła już dawno pięćdziesiątkę. Była niska, dość gruba o wymiętej twarzy. Pomimo swojego wieku i nieatrakcyjnego wyglądu cieszyła się u pijanych bywalców knajpy sporym „braniem”. Widać miała sporo seksapilu, który rozpustni mężczyźni wyczuwali na odległość.

Dla mnie była Paula doskonałą ilustracją porzekadła, że nie ma brzydkich kobiet, gdy jest pod dostatkiem wódki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz