Ulicę Chylońską z obu stron
zajmowały szpalery widzów. Oblężone były wszystkie okna, a
chłopcy – aby lepiej widzieć – wspinali się nawet na
drzewa, a patrzeć było na co. Korowód prowadził Edmund, z
grzbietu swojego perszerona kontrolował porządek i nadawał tempo.
Zaraz na przedzie maszerowali żniwiarze i żniwiarki.
Szli parami, dobrani wzrostem, w dopasowanych strojach. Szli równo –
jak na paradzie. Parę kroków za nimi jechała konna banderia.
Jeźdźcy w siodłach trzymali się prosto, a konie wystrojone
odświętnie kroczyły dumnie, jakby zrozumiały doniosłość
chwili.
Zaraz za końmi toczył się wóz
drabiniasty wymoszczony snopami żyta. Tu rozsiadła się ludowa
kapela, która grała kaszubskie melodie. Dalej korowód przedstawiał
kolejność prac polowych i gospodarskich. Tak więc jako pierwszy
jechał pług, któremu przymocowano kółka, aby mógł toczyć się
po bruku. Dalej jechała brona, a zaraz za nią kroczyło dwóch
siewców, którzy z płacht rozsiewali trociny imitujące ziarno
siewne.
Za tą czołówką jechała jedna z
głównych atrakcji korowodu – checz kaszubska. Był to domek na
kółkach, który przez cały rok stał na podwórzu Prangów, a teraz
odmalowany i udekorowany brał udział w dożynkowym pochodzie. Chata
była kryta strzechą, na której siedział chłopiec – kominiarz.
Z komina tej chaty leciał czarny dym, a ów kominiarz czyścił ten
komin zapamiętale. Na drugim końcu checzy było bocianie gniazdo z
atrapą bociana. Drzwi do chaty były otwarte, a przed nimi siedziała
stara, strojna Kaszubka, która przędła wełnę, a całkiem z
przodu gospodyni ubijając śmietanę robiła masło.
Za tą kolorową i pełną życia
checzą jechał kolejny drabiniasty wóz ze snopami – to zwózka
plonów do stodoły. Po zwózce – młócka, oczywiście ręczna, za pomocą cepów. Młócących parobków było czterech. Młócili aż
słoma leciała na wszystkie strony, widać mieli niemałą wprawę w
tej robocie, bo przecież młockarnie były wtedy na Kaszubach rzadkością.
Dalej jechała wialnia – tu wymłócone
ziarno z plew i resztek słomy. Od rzetelności pracy tej ręcznie
napędzanej maszyny zależała jakość ziarna, a więc mąki i
chleba.
Oczyszczone ziarno transportowano do
młyna, toteż kolejnym pojazdem był wóz wyładowany workami z
ziarnem. Tuż za nim toczył się wiatrak – wprawdzie w najbliższym
sąsiedztwie Gdyni wiatraków nie było – ale w korowodzie
prezentował się on znakomicie i był czytelnym symbolem przemiału
zboża. Skrzydła wiatraka obracały się, co stanowiło jego
dodatkowa atrakcję.
Za wiatrakiem jechał wóz wyładowany
workami mąki, a tuż za nim piekarnia, kolejna atrakcja korowodu. Na
biało ubrani piekarze wyrabiali ciasto, wkładali je do pieca, za
którym już gotowe, kształtne bochny chleba układano do kosza.
Właściwie piekarnia ta kończyła dożynkowy korowód, bo dalej
jechały już tylko bryczki i wozy z gburskimi rodzinami. Na jednej z
bryczek jechał wieniec dożynkowy i poświęcony bochen chleba.
Symbole te wręczone zostały Gospodarzowi miasta, czyli Komisarzowi
Rządu mgr. Franciszkowi Sokołowi.
Wyprawa korowodu do śródmieścia i
jego powrót trwał ponad dwie godziny. W tym czasie na placu
dożynkowym w Cisowej ruszyła już zabawa. Na licznych stoiskach ze
słodyczami, napojami, owocami i zabawkami kwitł handel. Chłopcy
oblegali strzelnicę i stoisko na którym rzucając wiklinowym
kółkiem wygrać można było ciekawe nagrody – piłkę do
siatkówki, butelkę wina, bombonierkę a nawet pieczoną gęś.
Na wcześniej ustawionym podium
rozpoczynały się już występy solistów i zespołów. Dominowała
tu gwara kaszubska, ludowe przyśpiewki i tańce, które umilały
czas wyczekującym na powrót korowodu. Wozy zjechały około godziny
17, ustawiły się na obrzeżach placu, a jego zdrożeni uczestnicy
rzucili się na stoiska z napojami – dzieciarnia na oranżadę, a
dorośli na piwo i sznapsa. Tylko część uczestników zabawy
oblegała estradę, na której bez przerwy coś się działo. Po
wyczerpaniu programu rozpoczęła się ludowa zabawa. Wstęp na
estradę był wolny, to też chętnych do tańców nie brakowało.
Orkiestry grały na przemian, dominowała orkiestra Marynarki
Wojennej, w której profesjonalni muzycy nie szczędzili sił.
Był piękny sierpniowy wieczór, wtedy
nikt nie przypuszczał, że kolejne dożynki odbędą się dopiero za
siedem lat, w 1946 roku. Wtedy nikt nie przypuszczał, że dosłownie
za miesiąc w Gdyni będą Niemcy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz