czwartek, 25 października 2012

Portowa Gdynia z dożynkami w tle. Część 1.

Jadąc dawną szosą Gdańską (obecnie Morska) na północny – zachód, w kierunku Rumi i Redy, już za Grabówkiem wjeżdżało się na „tereny wiejskie”. Już w Leszczynkach pola i łąki podchodziły do samej szosy, a w głębi łąk stało kilka szklarni zwanych przez miejscowych treibhausami. Nie były to jedyne wiejskie akcenty, bo chociaż Chylonia wcielona została do Gdyni w roku 1930, a Cisowa w 1935, ulicami toczyły się wyładowane zbożem i sianem konne wozy, a ludzie usuwali się na pobocze ustępując miejsca krowom, które były pędzone chodnikiem na pastwisko.

Bo prawda jest taka, że zarówno Gdynia jak też przyłączane do nie z biegiem lat sąsiednie, kaszubskie wsie, były wsiami rolniczymi. Nawet takie położone nad zatoką wsie jak Oksywie, Obłuże czy Orłowo utrzymywały się głównie z rolnictwa, traktując rybołówstwo okazjonalnie, dorywczo. Uprawa roli dominowała, a fakt ten jeszcze przez wiele lat nie zmienił się pomimo nominowania Gdyni do rangi miasta.

Przed wojną, w czasie wojny, a także we wczesnych latach powojennych, nawet w śródmieściu nie szokowały pola uprawne – zagony kartofli, poletka żyta i ogródki działkowe przy Alei Piłsudskiego, przy Świętojańskiej, lub w miejscu gdzie miała powstać ulica Władysława IV.

Z czasem, a szczególnie w latach Gierka – gdy ruszyło dynamiczne budownictwo mieszkaniowe, a miasto szukając nowych terenów zaczęło zagospodarowywać przedmieścia, rolnictwo przesunęło się jeszcze bardziej na obrzeża. Wcześniejsze przedmieścia zajęły blokowiska i osiedla wieżowców z wielkiej płyty. Tereny wiejskie – ich ubytek, kompensowano poprzez włączenie kolejnych okolicznych wsi do miasta, bo myśląc perspektywicznie tu widziano rozwój przyszłych dzielnic – sypialni, dzielnic – satelitów Gdyni.

Wprawdzie nie widuje się w śródmieściu konnych wozów, ani ciągników na Świętojańskiej, ale im dalej na przedmieścia w kierunku Chwarzna lub bardziej Wiczlina to jeszcze można zobaczyć wiejskie klimaty. Starzy gdynianie z pewną nostalgią wspominają między innymi rolwagi wiozące wczesnym rankiem zieleninę na gdyńską halę targową.

Korowody dożynkowe, raz do roku przeważnie w sierpniu, przeciągały ul. Śląską, Świętojańską i 10 – lutego. Korowody te obok Święta Morza były jedną z nielicznych imprez masowych tamtych lat. A gdy już o dożynkach mowa, to ich organizatorami byli kaszubscy rolnicy z Cisowej. Ich inauguracja po wieloletniej przerwie, wywołanej rozbiorami, miała miejsce w 1933 roku. Przed wojną uroczystości tych zorganizowano sześć. Po wojnie organizowano je do czasu „późnego Gomułki”. Później, gdy na teren Cisowej wkroczyło budownictwo, gdy kolejne gospodarstwa rolne ulegały likwidacji, powoli zanikła „infrastruktura kulturalna” tego przedmieścia kultywującego tradycję kaszubskiej wsi.

Uroczystości dożynkowe składały się z pięciu podstawowych części: z uroczystej mszy świętej, korowodu dożynkowego, składania wieńca dożynkowego gospodarzowi dożynek, występy zespołów regionalnych oraz zabawy ludowej.

Ostatnie przedwojenne uroczystości kaszubskich dożynek w Cisowej odbyły się w niedzielę 13 sierpnia 1939 roku – a więc w najbliższą niedzielę święta Matki Boskiej Zielnej (15 sierpnia), która to data jest tradycyjna dla dożynek. Rozpoczynająca uroczystości msza święta celebrowana przez księdza proboszcza Anastazego Fierka była mszą polową, bowiem cisowski kościół choć nowy i pojemny nie był w stanie pomieścić wszystkich uczestników. To zdecydowało by mszę zorganizować na placu nieopodal poczty vis a vis tak zwanego Lipowego Dworu – starego zajazdu, w którym w nocy przewidziano zabawę ludową.

Plac ogrodzono linami, które ze swojego zakładu wypożyczył Zygmunt Skoczkowski, a także umajono brzózkami zakupionymi w Chylońskim nadleśnictwie. Starannie zrobiono ołtarz, podium – estradę dla chóru i orkiestry, a także ustawiono kilka rzędów ław dla oficjalnych gości.

Prze ołtarzem na specjalnym podwyższeniu złożono wieniec dożynkowy oraz bochen chleba z tegorocznej mąki. Nabożeństwo rozpoczęło się punktualnie, zgodnie z dożynkowym programem. Podczas mszy ksiądz poświęcił wieniec i chleb, wygłosił piękne kazanie, w którym mówił o trudzie rolnika. Msza ta miała niepowtarzalny koloryt, a orkiestra zastępująca organy, grała tak nastrojowo, że jej akompaniamentu słuchano w wielkim skupieniu.

Po tej wspaniałej mszy i po krótkiej przerwie obiadowej na ulicy pojawiły się przystrojone wozy zmierzające na miejsce zbiórki, aby stąd wyruszyć barwnym korowodem do śródmieścia.

Ciąg dalszy nastąpi...

1 komentarz:

  1. Ależ ciężko mi wyobrazić sobie Gdynię taką, o jakiej Pan pisze, z polami i wozami konnymi... Czasami żałuję, że podobne sceny mogę sobie jedynie wyobrażać, słuchając opowieści innych.
    Dopiero dzisiaj odkryłam Pana bloga - cieszę się, że znalazłam nowe źródło ciekawej wiedzy o swoim mieście. Na pewno zaglądać tu częściej.

    OdpowiedzUsuń