Wiosną 1945 roku, mając zaledwie 11
lat, uczestniczyłem w wielu sprawach rodzącej się nowej gdyńskiej
rzeczywistości. Byłem też świadkiem wydarzeń, których wagę
doceniłem dopiero po latach. Jednym z takich wydarzeń była
odradzająca się w Gdyni polska szkoła podstawowa. Konkretnie
wydarzenie to „zaliczyłem” na przykładzie szkoły podstawowej w
Cisowej, tej przy ul. Chylońskiej 227 (dziś po rozbudowie znajduje się tam Szkoła Podstawowa nr 31).
O trudnych początkach tej szkoły
pisałem już wcześniej w „Roczniku Gdyńskim” nr 14 z 1999
roku, gdzie zamieściłem tekst pt. „Szkolnictwo w Cisowej w
krótkim historycznym zapisie”. Tym razem nieco wspomnień i
informacji o początkach tej szkoły, która w polską rzeczywistość
startowała z numerem 9. W czasie okupacji była to Volksschule 17 – co
miało swoje uzasadnienie w tym, że ostatnia uruchomiona przed wojną
szkoła powszechna miała nr 16 i mieściła się przy ul. Chabrowej
nieopodal Demptowa. Jej przedwojennym kierownikiem był pan Kornowski
– ojciec mojego kolegi z ogólniaka Maćka Kornowskiego.
Szkoła w Cisowej, kolejna wybudowana w
Gdyni przed wojną miała być uruchomiona z dniem 1 września, do
czego z oczywistych względów nie doszło. Szkołę tę uruchomili
jeszcze przed Bożym Narodzeniem Niemcy, a jej pierwszym kierownikiem
został hitlerowiec Schumann, który często paradował w szkole w
brunatnym mundurze samana. Hitlerowiec ten kierował cisowską szkołą
przez całą okupację, bo umiał jakoś wywinąć się od służby w
Wehrmachcie. Pod koniec 1944 roku, gdy szkołę
przeznaczono dla uciekinierów, czyli tak zwanych Fluchtlingów i na
kwaterę dla wojska, Schulleiter Schumann „wyparował”...
Od zimy 1940 roku do jesieni 1944 roku
byłem uczniem tej podstawówki. Opisałem to w 10 tomie książki
wydanej przez Warszawską Fundację pod tytułem „Moje wojenne
dzieciństwo”.
Po tym nieco przydługim wstępie
przystąpmy do rzeczywistości. Otóż pierwsza gdyńska szkoła jaka
wystartowała po wyzwoleniu była Szkoła nr 10 w Chyloni przy ul.
Lubawskiej 9. Miało to miejsce w dniu 12 kwietnia 1945 roku, a więc
w czasie, gdy Niemcy bronili się jeszcze na Helu, a do końca wojny
brakowało trzech tygodni. Kierownikiem szkoły został E. Brach.
Trzy dni później - 15 kwietnia –
wystartowały kolejne szkoły, a mianowicie:
- Szkoła nr 1 przy ul. 10 lutego 26 – kierownik Edward Nowacki
- Szkoła nr 7 na Grabówku przy ul. Okrzei 9 – kierownik Tadeusz Twardowski
- Szkoła nr 11 w Orłowie przy ul. Wrocławskiej 42 – kierownik Michał Stępień
- Szkoła nr 13 w Małym Kacku przy ul. Halickiej 8 – kierownik Antoni Jasiński
- Szkoła nr 16 w Chyloni przy ul. Chabrowej – kierownik Alfons Kosik
Szkołę w Cisowej otwarto jako szóstą,
w dniu 24 kwietnia 1945 roku, a jej pierwszym polskim kierownikiem
został Józef Leroch. Zamieszkał on wraz z rodziną w jednym z
budynków tak zwanej starej szkoły przy Cisowskim Potoku, który już
przed wojna służył jako mieszkanie kierownika. Kierownik Leroch –
późniejszy pierwszy dyrektor cisowskiego „ogólniaka” - zabrał
się energicznie do działania. Skompletował zespół nauczycieli,
zatrudnił woźnego i sprzątaczki, nawiązał kontakty z innymi
kierownikami gdyńskich szkół – i wystartował z nauką. Zanim to
jednak nastąpiło, potrzeba było dużo wysiłku, aby uporządkować
szkolne pomieszczenia po wojennych, nieproszonych gościach. Usunąć
trzeba było wolinę, która zalegała podłogi wszystkich
pomieszczeń klasowych, ustawić ławki, zabić okna pozbawione szyb
dyktą, usunąć niemieckie napisy i obrazy (łącznie z portretami
Hitlera) i wyzbierać kawałki kredy, z myślą o przyszłej nauce.
We wszystkich tych czynnościach pomagały dzieci, które samorzutnie
już od początku kwietnia pojawiały się w szkole codziennie, by
pod komendą woźnego, pana Stanisława Machnikowskiego, porządkować
szkołę. Dużą zasługę w uruchomieniu szkoły miał nasz woźny,
który okazał się tak zwaną „złotą rączką”, radził
sobie z różnego rodzajami awariami i usterkami.
W pierwszych dniach naszej nauki
częstym gościem w naszej szkole był kierownik „szesnastki”
Alfons Kosik, który odwiedzał naszego kierownika. Pan Kosik
paradował w mundurze polskiego żołnierza – ale bez dystynkcji.
Do dziś nie wiem czy robił to dla szpanu, czy zwyczajnie nie miał
cywilnego ubrania – co po wojnie nikogo nie dziwiło. Z tego okresu
zapamiętałem też braki podręczników, zeszytów, ołówków i
innych szkolnych akcesoriów.
Pamiętam, że uczyliśmy się czytać
korzystając z „Dziennika Bałtyckiego”, który zaczął ukazywać
się już kilka tygodni po wyzwoleniu Gdyni. Pamiętam też radość,
gdy w naszej szkole zjawił się Szwedzki Czerwony Krzyż, który
przywiózł dla nas zeszyty, ołówki i gumki... Później Szwedzi
dostarczyli też witaminy w formie białych, dużych pigułek oraz
tran w płynnej postaci, którym na przerwach karmili nas
nauczyciele... A jeszcze później zaczęto nas szczepić na gruźlicę,
bo choroba ta po wojnie strasznie się rozpanoszyła.
Aby nadrobić wojenne zaległości w
nauce, w szkole zorganizowano tak zwane komplety, polegające na
nauce na dwie zmiany. Opóźnieni w nauce uczniowie zobowiązani byli
uczęszczać do szkoły rano i popołudniu, z niewielką południową
przerwą. Wydłużono też rok szkolny o parę tygodni.
Pierwsze powojenne wakacje przyjęliśmy
więc z ulgą, bo wysiłek pierwszych tygodni był spory, a słońce
grzało bez litości.
Te wakacje wspominam jako częste
chodzenie na jagody, co między innymi miało nas uratować przed
wszechobecnym powojennym głodem.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisane.
OdpowiedzUsuń