„W rejonie Bałtyku odwrót żołnierzy
i uciekinierów zależał całkowicie od morskich transportów
Kriegsmarine. Droga lądowa była bowiem dla nich całkowicie
zablokowana przez Rosjan. W okresie od 23 stycznia do 8 mają 1945
roku drogą morską dotarło na zbawczy zachód 2 204 477 osób z
Kurlandii, Prus Wschodnich i Zachodnich, a później także z Pomorza
i częściowo z Meklenburgii. Transporty te odbywały się wśród
nieustających walk z angloamerykańskimi i rosyjskimi okrętami
podwodnymi i ścigaczami, często na zaminowanych szlakach.
Straszliwymi katastrofami były tu zatonięcia statków
transportowych „Wilhelm Gustloff” z 4000 i „Goya” z 7000 oraz
statku – lazaretu „Steuben” z 3000 ludzi na pokładzie”.
Wspomniana przez adm. K. Donitza
największa tragedia m/s „Goya” rozegrała się 16 kwietnia 1945
roku. Helską redę statek opuścił parę minut po 19:00.
Towarzyszyło mu sześć eskortowców, również z upchanymi
pasażerami. Na wysokości Rozewia statek i jego eskorta wzięła
kurs na Szlezwik – Holsztyn.
Tymczasem w pobliżu rozewskiego
przylądka czaiła się radziecka łódź podwodna, dowodzona przez
komandora podporucznika Konowałowa, L – 3. Gdy namierzono a
następnie odkryto niemiecki konwój, decyzja była jednoznaczna –
należy zaatakować statek największy i najcenniejszy. Tak zapadł
wyrok śmierci na „Goya” i jego pasażerów. Wykonanie wyroku
było tylko kwestią czasu.
Zbliżała się północ. Była godzina
23:52, gdy dwie z czterech odpalonych torped ugodziły w śródokręcie.
„Goya” przełamała się na pół i momentalnie zaczął tonąć.
Część pasażerów zginęła od wybuchu torped, większość
jednakże zabiła zimna woda Bałtyku, którego temperatura wynosiła
zaledwie +3 stopnie C, tym bardziej, że eskortowce zamiast ratować
swoich ziomków zajęli się głównie polowaniem na radziecką łódź
podwodną.
Efekt takiego działania był
tragiczny. Około 6800 pasażerów i członków załogi pochłonął
Bałtyk. Uratowano zaledwie 180 osób...
Za niespełna miesiąc padł Berlin,
wcześniej Hitler popełnił samobójstwo i niebawem Trzecia Rzesza
przyjęła bezwarunkową kapitulację...
Tak tragicznego końca tysiącletniej
Rzeszy nie przewidywali nawet najwięksi niemieccy stratedzy, którzy
już po klęsce stalingradzkiej (listopad 1942 – luty 1943) i
kurskiej (23 sierpnia 1943) byli świadomi przegranej hitlerowskich
Niemiec. Utwierdziły ich w tym przekonaniu ustalenia koalicjantów
antyhitlerowskich w Teheranie (koniec listopada 1943), gdzie w
ogólnym zarysie określono już powojenny los Prus Wschodnich,
Pomorza i Śląska.
Już od pierwszego kwartału 1944 roku
władze hitlerowskie uwzględniają w swoich planach działania
dotyczące ewakuacji ludności tych ziem. W dniu 13 lipca tegoż roku
Hitler wydaje rozkaz o wojnie totalnej, a po sześciu dniach, 19
lipca Keitel wydaje instrukcję do tego rozkazu wraz z wytycznymi w
sprawach ewakuacji.
Kanałami partyjnym NSDAP przekazane
zostają wytyczne poszczególnych prowincji, okręgów, miast i gmin.
Na wszystkich tych szczeblach opracowuje się plany ewakuacji i
zniszczenia. Opracowane solidnie, z niemiecką dokładnością z
rozbiciem na etapy realizacji, z uwzględnieniem sytuacji na froncie
wschodnim i stopniem zagrożenia.
W pierwszej fazie przewiduje się na
ewakuację ludności niezdolnej do pracy. Zakładano, że tę
ewakuacje przeprowadzi się z odpowiednim wyprzedzeniem, a więc już
jesienią 1944 roku w przypadku Prus Wschodnich. W tych celach
wykorzystana miała być kolej i transport konny.
Dla ludności wiejskiej przewidywano
wyłącznie transport konny, dla którego wyznaczono trasy
ewakuacyjne, etapy, punkty żywieniowe i noclegowe, określono
rodzaje i wielkość bagażu oraz obozy przejściowe, rozdzielcze i
docelowe. Etapy marszowe wynosiły 35 km na dobę, a marszruty dla
kolumn ewakuacyjnych wykreślono bocznymi drogami, przeznaczając
główne trasy dla potrzeb wojskowych. Natomiast drogi polne
przeznaczono dla ewakuacji bydła, koni i owiec. Nierogacizny nie
zamierzano ewakuować, przeznaczając ją w całości na potrzeby
żywieniowe wojska i pozostającej w pasie przyfrontowym ludności.
Takie były plany. Ich realizację
zakłóciły, i to w sposób trudny do przewidzenia, dwa czynniki, a
więc szybka i ostra zima 1944/45 oraz dynamiczne natarcie armii
radzieckiej, które sprawiło, że już 22 stycznia 1945 roku,
połączenie kolejowe pomiędzy Prusami a Rzeszą zostało przerwane.
Planowany przez hitlerowców front na
linii Wisły, znalazł się nagle nad Bałtykiem i na linii Odry. W
tej sytuacji część wojsk radzieckich zmieniła kierunek natarcia z
zachodniego na północny, a nawet wschodni. Zarówno plany obrony
jak i ewakuacji okazały się nagle nieaktualne. I wtedy wydarzyło
się to o czym w suchych słowach w swoich wspomnieniach powiada
admirał Donitz, a które na wstępie przytoczyłem.
Byłe naocznym świadkiem niektórych
tych wydarzeń. Widziałem jako 10 letnie dziecko przelewające się
przez Gdynię kolumny uciekinierów już jesienią 1944 roku.
Widziałem kolumny wozów przypominające cygańskie tabory.
Widziałem złamanych i pozbawionych butów Niemców, marznących na
swoich wozach, które sunęły na zachód bez względu na mróz i
śnieżne zadymki. A po Bożym Narodzeniu i Nowym Roku widziałem te
same kolumny wozów powracające z zachodu w kierunku śródmieścia
Gdyni i gdyńskiego portu. A nieco później uciekinierzy, czyli
Fluchtlingi jak na nich mówiliśmy, zakwaterowali się po szkołach
na obrzeżach miasta i czekali na ewakuację drogą morską.
Chętnych były tysiące. Na swoja
kolejkę czekali nie tylko uciekinierzy, ale również napływający
z frontu ranni, a w szczególności rodziny hitlerowskich
prominentów, urzędników i wszelkiej maści kolaborantów, którym
nagle grunt zaczął się palić pod stopami. Zapał ten ostygł
nieco, gdy z początkiem lutego rozeszła się wieść o
storpedowaniu „Wilhelma Gustloffa”, ale i tak strach przed zbliżającym się „Iwanem” był większy od strachu przed
ryzykiem morskiej ewakuacji.
Potwierdza to fakt, że ewakuację z
Gdyni i Gdańska do 25 marca 1945 roku, a więc zakończono ją na
dwa dni przed wkroczeniem do Gdyni wojsk radzieckich i jednostek
polskich. Natomiast ewakuację z rejonu Helu kontynuowano jeszcze w
pierwszej dekadzie mają.
Dziś, po latach, nie sposób dokładnie
określić ilość ofiar jaką pochłonęła ewakuacja, zarówno
lądowa jak i morska. Admirał Donitz uważa, że ilość ofiar na
morzu nie przekroczyła 1 % ilości osób ewakuowanych. Wydaje się
jednak, że pan admirał jako organizator i współodpowiedzialny za
tę tragedię próbuje pomniejszyć swoje grzechy.
Jak wiadomo z innych źródeł, do
ewakuacji użyto około 250 jednostek morskich, z których zatopiono
około 150. Tylko na „Gustloffie”, „Goya” i „Steuben”
było łącznie około 14000 ofiar. Ile było na pozostałych
okrętach i statkach tego chyba nie dowiemy się nigdy, ale to już
sprawa Niemców i ich historii, którą zresztą sami sobie
zgotowali...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz