Obserwując przez lata miejscowy tzw.
rynek pracy dostrzec można jego znaczne ewoluowanie. Zawody, bądź
zajęcia, które przed laty były bardzo popularne i powszechnie giną
z rynku, a w ich miejsce pojawiają się inne, nowe, wcześniej
nieznane, względnie istniejące tylko marginalnie. Taki stan rzeczy
ma niewątpliwy wpływ na poziom bezrobocia, a także rzutuje na
kierunki edukacji zawodowej przygotowującej młodzież do przyszłej
pracy. Problem ten dotyczy głównie pracowników fizycznych, nisko
kwalifikowanych oraz niektórych rzemiosł. Uzasadnię to w trakcie
niniejszego wywodu przytaczając konkretne przykłady.
W latach dwudziestych ubiegłego wieku,
gdy budował się gdyński port, pojawił się duży popyt na
transport. Ponieważ poziom motoryzacji w owym czasie był żaden,
wzięciem cieszyli się wozacy czyli furmani. Miejscowi kaszubscy
rolnicy, dysponujący końmi mieli pełne ręce roboty przy pracach
ziemnych. Ich udział w budowie portu i miasta był tak wielki, że
po latach pojawił się nawet pomysł wystawienia im w mieście
pomnika.
Ponieważ wozy się psuły, a konie
zdzierały podkowy, dużo pracy mieli również kowale. W tej
sytuacji we wszystkich przyległych do Gdyni wsiach była minimum
jedna kuźnia, pracująca przez cały dzień.
W budującym się mieście, poza
murarzami i cieślami, sporo roboty było też dla szklarzy. Szklić
bowiem trzeba było okna w sklepach, biurach, a także w mieszkaniach
prywatnych. Po przedmieściach krążyli szklarze, którzy swoje
warsztaty nosili na plecach wraz z zapasowymi szybami i od ręki
uzupełniali ubytki w oknach. W podobny sposób funkcjonowali
ostrzący nożyczki i noże, jak też ślusarze lutujący dziurawe
garnki.
Ponieważ tylko nieliczne, nowo
budujące się domy miały ogrzewanie centralne, do ogrzewania
mieszkań stosowano piece, rzadziej kominki. Piece i kominki stawiali
zduni, zawód ten choć w zmienionej nieco formie przetrwał do dziś.
Dorywczo w czasie żniw potrzebni byli
ludzie, którzy umieli pracować kosą. Zatrudniano się też do
kopania torfu na okolicznych łąkach, a kobiety i dzieci zbierały w
pobliskich lasach jagody i grzyby, które następnie sprzedawano na
hali targowej, bądź w sprzedaży obnośnej.
Szanowanym zawodem był zegarmistrz.
Zegarki były stosunkowo drogie, często przekazywano go z ojca na
syna. Opłacało się więc je naprawiać. Zawód ten zaczął
umierać, gdy na rynku pojawiły się zegarki produkowane na
kilogramy w Azji.
W czasie okupacji i wiele lat po wojnie
transport miejski zatrudniał konduktorów, do których obowiązku
należała sprzedaż biletów jednorazowych. W tym fachu pracowały
głównie kobiety. Konduktorki zajmowały zwykle specjalne
przygotowane dla nich miejsce przy tylnym wejściu do autobusu. Po
wprowadzeniu biletów miesięcznych zawód zaczął powoli umierać,
aż całkowicie zniknął.
W PRL – u, po okrzepnięciu
uspołecznionego handlu, zaczęto go modernizować. Wtedy to zaczęto
wprowadzać od połowy lat 60 – tych ubiegłego wieku sklepy
samoobsługowe i preselekcję, a w ramach usług dla ludności,
dostawy mleka do mieszkań. Umożliwiły to butelki, do których w
Zakładach Mleczarskich nalewano mleko, i wtedy pojawił się zawód
roznosiciela mleka. Roznoszenie mleka po domach zginęło śmiercią
naturalną po wprowadzeniu do sprzedaży mleka w workach i kartonach.
W ramach usług dla ludności
wprowadzono też w punktach usługowych, takie prace jak artystyczne
cerowanie odzieży, plisowanie materiału oraz repasację pończoch.
Repasacja pończoch już nie istnieje bowiem jest ona droższa od
kupna nowej pary rajstop czy pończoch.
W czasach obecnych pojawiły się nowe
zawody jak korepetytor, mechanik samochodowy, instalator TV
satelitarnej, instalator internetu, monterów okien z plastiku i
wiele wiele innych, pomagających na funkcjonować w dzisiejszym
komputerowym świecie.
Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń