poniedziałek, 24 czerwca 2013

Obumierające zawody

Obserwując przez lata miejscowy tzw. rynek pracy dostrzec można jego znaczne ewoluowanie. Zawody, bądź zajęcia, które przed laty były bardzo popularne i powszechnie giną z rynku, a w ich miejsce pojawiają się inne, nowe, wcześniej nieznane, względnie istniejące tylko marginalnie. Taki stan rzeczy ma niewątpliwy wpływ na poziom bezrobocia, a także rzutuje na kierunki edukacji zawodowej przygotowującej młodzież do przyszłej pracy. Problem ten dotyczy głównie pracowników fizycznych, nisko kwalifikowanych oraz niektórych rzemiosł. Uzasadnię to w trakcie niniejszego wywodu przytaczając konkretne przykłady.

W latach dwudziestych ubiegłego wieku, gdy budował się gdyński port, pojawił się duży popyt na transport. Ponieważ poziom motoryzacji w owym czasie był żaden, wzięciem cieszyli się wozacy czyli furmani. Miejscowi kaszubscy rolnicy, dysponujący końmi mieli pełne ręce roboty przy pracach ziemnych. Ich udział w budowie portu i miasta był tak wielki, że po latach pojawił się nawet pomysł wystawienia im w mieście pomnika.

Ponieważ wozy się psuły, a konie zdzierały podkowy, dużo pracy mieli również kowale. W tej sytuacji we wszystkich przyległych do Gdyni wsiach była minimum jedna kuźnia, pracująca przez cały dzień.

W budującym się mieście, poza murarzami i cieślami, sporo roboty było też dla szklarzy. Szklić bowiem trzeba było okna w sklepach, biurach, a także w mieszkaniach prywatnych. Po przedmieściach krążyli szklarze, którzy swoje warsztaty nosili na plecach wraz z zapasowymi szybami i od ręki uzupełniali ubytki w oknach. W podobny sposób funkcjonowali ostrzący nożyczki i noże, jak też ślusarze lutujący dziurawe garnki.

Ponieważ tylko nieliczne, nowo budujące się domy miały ogrzewanie centralne, do ogrzewania mieszkań stosowano piece, rzadziej kominki. Piece i kominki stawiali zduni, zawód ten choć w zmienionej nieco formie przetrwał do dziś.

Dorywczo w czasie żniw potrzebni byli ludzie, którzy umieli pracować kosą. Zatrudniano się też do kopania torfu na okolicznych łąkach, a kobiety i dzieci zbierały w pobliskich lasach jagody i grzyby, które następnie sprzedawano na hali targowej, bądź w sprzedaży obnośnej.

Szanowanym zawodem był zegarmistrz. Zegarki były stosunkowo drogie, często przekazywano go z ojca na syna. Opłacało się więc je naprawiać. Zawód ten zaczął umierać, gdy na rynku pojawiły się zegarki produkowane na kilogramy w Azji.

W czasie okupacji i wiele lat po wojnie transport miejski zatrudniał konduktorów, do których obowiązku należała sprzedaż biletów jednorazowych. W tym fachu pracowały głównie kobiety. Konduktorki zajmowały zwykle specjalne przygotowane dla nich miejsce przy tylnym wejściu do autobusu. Po wprowadzeniu biletów miesięcznych zawód zaczął powoli umierać, aż całkowicie zniknął.

W PRL – u, po okrzepnięciu uspołecznionego handlu, zaczęto go modernizować. Wtedy to zaczęto wprowadzać od połowy lat 60 – tych ubiegłego wieku sklepy samoobsługowe i preselekcję, a w ramach usług dla ludności, dostawy mleka do mieszkań. Umożliwiły to butelki, do których w Zakładach Mleczarskich nalewano mleko, i wtedy pojawił się zawód roznosiciela mleka. Roznoszenie mleka po domach zginęło śmiercią naturalną po wprowadzeniu do sprzedaży mleka w workach i kartonach.

W ramach usług dla ludności wprowadzono też w punktach usługowych, takie prace jak artystyczne cerowanie odzieży, plisowanie materiału oraz repasację pończoch. Repasacja pończoch już nie istnieje bowiem jest ona droższa od kupna nowej pary rajstop czy pończoch.

W czasach obecnych pojawiły się nowe zawody jak korepetytor, mechanik samochodowy, instalator TV satelitarnej, instalator internetu, monterów okien z plastiku i wiele wiele innych, pomagających na funkcjonować w dzisiejszym komputerowym świecie.

1 komentarz: